Niedziela, około 21. To był ten moment, w którym zapragnęłam tego, aby być w pustym domu. Zamknęłabym okna i zaczęła krzyczeć. Najgłośniej jak tylko bym zdołała. Może dzięki temu by mi ulżyło... A tak to tylko płakałam, jakby na zawołanie, tłumiąc głos. Nie mogąc wydostać żadnych dźwięków z siebie. Nie wiedząc dlaczego mam tak podły nastrój. Przecież tyle dobrego mnie tego dnia spotkało... Chyba za wiele... Nie dałam rady przytłoczona życiem. Gapiłam się w Krzyż na kościelnej wieży, który widać z mojego pokoju i pytałam szeptem dlaczego. Przez dobrych parędziesiąt minut. Gdy się uspokoiłam, po prostu zasnęłam. Ze zmęczenia. A rano, zaraz po wstaniu, szybko wyrzuciłam pełno suchych już chusteczek higienicznych..
|