[cz. 3] kiedy już mam nadzieję na zbawienny sen przychodzi on.
tak zwyczajnie wchodzi, zamyka drzwi, patrzy mi prosto w oczy i mówi, że będzie dobrze.
chcę wstać i się na niego rzucić, dać mu w twarz, poorać policzek paznokciami, albo zamknąć jego szyję w żelaznym uścisku napierających dłoni.
chyba widzi, jaka żądza jego krwi mną miota
mimo wszystko ryzykownie zbliża się do mnie i bierze w ramiona
nie przeciwstawiam się. wręcz przeciwnie - łagodnieję jak owieczka i błagalnym tonem mówię, żeby nie odchodził.
słucha. przecież mnie zna. przeiceż wie, jak cholernie go teraz potrzebuję.
nie wybaczyłby sobie zostawiając mnie samą w takim stanie.
|