Siedziałam w chacie bo matki ciągle nie było i nie miałam z kim młodej zostawić. W końcu gdy wróciła, podminowana wyszłam z chaty i dość szybkim tempem szłam w kierunku domu kumpeli. Nagle poczułam jak ktoś łapie mnie za biodra, śmiejąc się i ściągając mi słuchawki z uszu. Nie musiałam się odwracać, poczułam te charakterystyczne perfumy. Nie mogąc powstrzymać uśmiechu rzuciłam mu się na szyję witając go tekstem 'chociaż jeden londyńczyk mi wrócił'. Spojrzał na mnie pytająco, ale nie kontynuował, zagadnął o tym, że nieładnie jest tak przemycać w kieszeniach wódę i, że miałam rzucić palenie. Tak jak miałam to w zwyczaju zlałam jego wykład. Zagarnął mnie do samochodu i podwiózł. Tak, do teraz morda mi się śmieje na samą myśl o tym, że jest dwa bloki dalej i mogę pójść do niego w każdej chwili. Kocham go, cholernie. /improwizacyjna
|