Było coś po 2 w nocy. Skulona siedziałam na parapecie okna, a silny wiatr rozwiewał pukiel moich włosów. Moje dłonie mocno ściskały kostki, a usta przylegały do kolan. Policzki nasiąknęły gorzkimi łzami, a oczy szczypały mnie od drobinek tuszu, który przedostał się do spojówki. I właśnie w tamtym momencie nie zależało mi na niczym, dosłownie wszystko miałam gdzieś. nie obchodziło mnie co się ze mną stanie. Wtedy miałam ochotę zniknąć z tąd na zawsze, przestać czuć ten cholerny ból w klatce piersiowej, który z każdą minutą było silniejszy.
|