|
Spoglądam za okno. Mgła. Śnieg chyba nie pada. Kreska termometru wskazuje minus trzy stopnie. Gaszę światła. W korytarzu się ubieram i wychodzę. Mróz odczuwalny jest natychmiastowo. Rękawy swetra ściągam niżej, by zakryć dłonie. Szalik jeszcze bardziej dociskam do karku. Kieruję się w stronę miasta. Jest po szóstej, więc nie jest tłoczno. Powolnym krokiem zmierzałam do parku. Biały puch komponował się ze złotym światłem alejkowych latarni kreując uroczy widok. Siadam na którejś z ławek. Spoglądam spokojnie w niebo. Mgła powoli zanika. Mogę dostrzec gwiazdy. Już nie zalewam się łzami. Nie wybucham spazmatycznym płaczem. Tkwi we mnie ogromny ból tęsknoty. Tego wieczoru mnie nie paraliżuje. Szept w kierunku nieba pozwalał funkcjonować. Rozmowa z Nim, ale bez oddźwięku.
|