Pierwsze grudniowe po południe. Dość zmęczona, wracałam ze szkoły w wielkim kapturze na głowie, Pezetem w słuchawkach, i wzrokiem wbitym w ziemie. Nagle przede mną stanęły dobrze mi znane najki, powolnie uniosłam głowę. Zetknęliśmy się spojrzeniami, znów patrzyły na mnie te niebieskie przećpane oczy. Nie nauczyłeś się niczego, proszę, zostaw mnie, i daj mi przejść - rzekłam najspokojniej jak umiałam. Usłyszałam w odpowiedzi propozycje spaceru, z każdą prośbą wzmagał krzyk. Przekraczałam granicę wkurwienia z uśmiechem odpowiadając 'nie'. -No uderz mnie, nie robi mi to większej różnicy - mówiłam wciąż się uśmiechając gdy zaczął podnosić rękę. Momentalnie się zamachnął. Unikając i wymijając go, szybkim krokiem poszłam do domu. /improwizacyjna
|