jej oczy przesiąknięte były szarością. melancholia pływała w jej bladoniebieskich tęczówkach. spoglądała beznamiętnym wzrokiem w okno. przeważnie krwistoczerwone usta - pobladły. ramiona opadły w bezradnym geście. energia i elementy potłuczonego uśmiechu ulotniły się gdzieś w bezkresne przestworza. cała barwa tego dnia zmieniła się w ponury, szaro-bury obraz potępienia. wszystko straciło swój codzienny kierunek. była pasażerem w samolocie donikąd. ogień się wypalił. ten ogień, który przez tak długi czas usiłowała rozniecić w jednej chwili obrócił się w popiół. tylko garstki spalonego chrustu przewalały się tu i tam. poczuła w ustach cierpki smak. czy to już czas by odejść? dokąd?
|