Zepsuć się to za mało.
Zniszczyć,
rozdrobnić,
pociąć,
podpalić,
powiesić,
skruszyć,
połamać,
zakopać.
Tu dopiero zaczyna się dobre poostrzeganie śmierci.
Tu dopiero łzy są na prawdę słone,
ręce zakrwawione,
twarz czerwona.
Obite ściany,
rozbite szkło,
brudne płytki.
Tu na wylot przecinają się sprzeczności.
Nie tam.
Tam to dopiero rozgrzewają się chciwe noże.
Tam zostają najsłabsi.
Giną od kilku siniaków,
zadrapań.
Tylko najtwardsi trwają w tym chaosie nie wyciągając rak pod sufit.
Zanikają latami,
zagaszając umysł,
kryjąc oddechy po kątach,
rozpruwając żuły.
Chyba ulegnę.
Nic tu po mnie.
W końcu.
Ta silna rozłożyła dłonie.
Mięknę.
I już.
Na powrót stałam się słaba.
Tylko trochę po innej stronie.
Za murem
z spapranych scenariuszy
z oklejonych okien,
z dusz.
Za bramą
oddzielającą rozbitków
na szepczącym oceanie
by nigdy
nie odnaleźli się
przez przypadek.
|