Jabol uderza do głowy.
Wypełnia podrapane ciało.
Pulsuje w podziurawionych tętnicach.
Zapijam głuchy rozsądek.
Szklane słowa cedzę przez zaciśnięte zęby.
Zalewam omdlałą duszyczkę.
Topię niezgodności wołające w obitej czaszce.
Wnętrzności pieką.
Głaszczę zimnym ręcznikiem słabe serce.
Wszystko, żeby tylko zaglądać do nieba.
Przez kraty. Dziurkę od klucza. Szpary.
Naiwnie doszukuję się możliwości.
By wtargnąć na drugą stronę.
Postawić drżącą stopę na niebieskim progu.
Otworzyć usta na wieczne światło.
Jutro zapłaczę.
Dziś już nie mam siły na następną otchłań.
|