cz1. całkiem niespodziewanie natknąłem się na nią, przechodząc na drugą stronę ulicy. była piękna.
uśmiechnęła się dyskretnie i zwolniła tempo swoich kroków. przyłączyłem się do jej powolnego marszu. skierowała się na alejkę nad rzeką. próbowałem nawiązać rozmowę, gadałem o niczym. zdania były krótkie i urywane, w końcu zamilkłem. ukradkiem rzucałem na nią skrępowane spojrzenia. potem usiadła na zielonej, stylizowanej ławce, otoczonej kwitnącymi jaśminami. nieśmiało przysiadłem obok. nie miałem odwagi patrzeć bezpośrednio na nią. patrzyłem na rzekę, na której roiło się od dzikich kaczek, pokwakujących rześko, ale zrzędliwie. odgłosy te docierały do mnie, jakby z oddali i były przygłuszone. zdobyłem się na odwagę i zapytałem: jak masz na imię? ogarnęła mnie powłóczystym spojrzeniem i niespiesznie odpowiedziała: Wiktoria. nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. byłem jak we śnie. docierał do mnie duszny zapach jaśminu, ale płynął nie od kwiatów, tylko od niej.
|