Wracam z grubego melanżu, w jednej ręce z butelką whiskey, a pod drugim ramieniem mam swoją najlepszą przyjaciółkę. Po kilku minutach kiedy zdaje mi się, że otrzeźwiałam, wchodzę w jakąś dość ciemną uliczkę, skręcam w prawo i widzę koło latarni 5 śmiejących się mord. Dwie to mój były i jego obrzydliwy przyjaciel, pozostałe to dziewczyny, które wykończały mnie psychicznie. Żegnają się z nimi, ja przed pięcioma sekundami słaniająca się na nogach, chowam się wyprostowana jak struna i pewna swoich już świadomych działań i myśli. Idą w moją stronę, one idą w przeciwną.Tak bardzo żałuję, że to nie one mi podpadają pod rękę. Ogarnia mnie niesamowita nienawiść, złość i chęć ulżenia sobie. Próbowałam walnąć pięścią w ścianę, nic to nie dało. Ledwo stojący "przyjaciel" stoi z tyłu, zawiązuje sobie buta. Ja korzystając z okazji, lekko wychylam się, oplatam ręką szyję byłego i zaciągam w moją kryjówkę, że zawsze mam przy sobie opium to otumaniam go i patrzę jak upada.[cz.1]
|