Wieczorami, gdy przechodzili obok stawu wołał jej imię. Trzymali się za ręce, ona zatykała uszy. A wszystko to po to, by mogła przyjść tu znowu, gdy jego nie będzie. Gdy odjedzie swoim niebieskim pociągiem ze stacji głównej. Wtedy udawała się na spacer, by rodzice nie widzieli, że znów za nim płacze. Szła po śladach, jakie zostawiły jego zielone najki, naznaczała je słonymi kroplami a smukłe dłonie raniła kolcami krzewów. Siadała na betonowej posadzce, opierała głowę o ramię powietrza, zamykała oczy i milczała. Wyobraźcie sobie, milczała zamiast krzyczeć. / ravennn
|