Było ciemno, cicho. W oknach mieszkań paliły się słabe światła
lamp. Było późno. Ona szła ulicą w kusej spódniczce, wysokich
kozakach i króciutkiej kurteczce. Słabe płatki śniegu, opadały jej na
włosy. W rękach niosła butelkę z piwem, w drugiej trzymała papierosa.
Szła do niego. Wchodziła właśnie do obskurnej kamienicy, wchodziła
przez obskurną bramę. Nie, nie szła do niego. Przecież pokłócili się
już dawno. Ale ona ciągle nie mogła się do tego przyzwyczaić. I nogi
same ją tam zanosiły. I pomyśleć tylko, że jakiś czas temu w ręce, w
której trzymała teraz piwo, nosiła Tymbarka, a w ręce, w której miała
papierosa, nosiła słodki batonik. Z pozoru wyglądała na zimną,
wyrachowaną laskę, która niczym się nie przejmuje, ma wszystko i
wszystkich w dupie. Ale tak nie było. Pod wymalowanymi oczami, które
odstraszały, kryły się oczy wystraszonej i bezbronnej dziewczyny, jaką
była jeszcze kilka miesięcy temu, kilka miesięcy temu, zanim go
poznała.
|