W takich chwilach, jak ta, mam ochotę wyjść z siebie, stanąć obok i przypierdolić tej naiwnej i głupiej szatynce, bo choć to nie sprawi, iż spojrzę na pewne sprawy, tak jak patrzeć na nie powinnam, ale może chociaż dotrze do mnie, że coś jednak jest nie tak i zamiast wmawiania sobie, pierdolenia jakichś farmazonów, kwalifikujących się do szufladki o totalnych nieporozumieniach miłosnych i mydlenia sobie oczu, dotrze do mnie, że gra, w którą gram od jakichś dwóch tygodni, jest grą niebezpieczną i spaloną już na starcie. Biegnę, ale wiem, a przynajmniej powinnam mieć chociaż tą świadomość, iż jeśli chociażby dobiegnę do mety, to z pewnością tuż za nią padnę na łopatki, bez sił na rozkoszowanie się... Ukończonym biegiem, ponieważ tego maratonu nie wygram.
|