Stojąc przed domem, przestępuję z nogi na nogę. Zaciągam rękawy na dłonie. Trzęsącymi się dłońmi zapalam papierosa, doskonale zdając sobie sprawę z bezsensowności tej czynności. Krztuszę się dymem. Przecieram oczy, do których napłynęły łzy. Sama nie rozumiem tej głupiej reakcji mojego organizmu. Wprowadzam do mojego umysłu hasło 'papieros'. A tak. Nasze pierwsze spotkanie. Podnoszę go raz jeszcze i zaciągam się do utraty tchu. Rozglądam się, podświadomie oczekując, że Twoja sylwetka wyłoni się z mroku. Zostałam tylko ja i dwie powolne śmierci. Jedna to Marlboro, druga to odwyk od Twej słodkiej obecności.
|