Spacerowaliśmy, jak gdyby nigdy nic, przemierzając nadmorską promenadę i zagajnik leśny po 4:00 nad ranem. Czarne,zamszowe szpilki zokrutniły mi boleśnie stopy. Szłam za Tobą, przed Tobą, aż w końcu tuż przy Twoim boku. Istna para szaleńców: Ona zawiedziona, że traktuje ją obcesowo a On upity rozgoryczeniem, że mu znowu towarzyszy. Był wściekły, lecz obdarowywał niekiedy uśmiechem, był cyniczny, ale obejmował ją z dolotu. Nasz szlak przecięło w ostateczności pojednanie rozgrzanych ciał. Znalazłam oparcie na Twoim lewym biodrze w śnieżnobiałej pościeli pokrytej polnymi kwiatami. Dotyk Twojej skóry pod moją dłonią był, jak miód na najboleśniejsze rany. Czułam wewnętrzny spokój i i niewyobrażalną harmonię – nic dodać, nic ująć ♥ ... |Passiflora63|
|