podniosłam się otrzepując spodnie z piachu. z grymasem odeszłam od ciepłego ogniska, żeby przysiąść na skraju jeziora. patrzyłam niemo w taflę odbijającą pełnię. poczułam jak ktoś zakłada mi bluzę na ramiona. odwróciłam głowę. czego innego mogłam się spodziewać, On. usiadł jakiś metr ode mnie. łapczywie wciągnęłam powietrze do płuc. - kochałam kiedyś. przeraźliwie mocno, do cna możliwości, wkładając w to całą siebie. ale On nic nie czuł. lubił zabawę, nowe doświadczenia, przygody. skończyło się równie szybko jak zaczęło. znalazłam sobie nowego faceta, ale mimo starań nie potrafiłam odwzajemnić Jego uczuć. bałam się odejść, bo zawsze kiedy to robiłam było źle. trwałam, aż w końcu pękło. pamiętam tą błogą ulgę, gdy mogłam śmiało oznajmić, że jestem wolna... potem pojawiłeś się Ty burząc każdy ze schematów, łamiąc każdą regułę. uśmiech, spojrzenie. mogłam udawać, że tego nie zauważam, ale byłam cholernie ciekawa co się za tym kryje. zaryzykowałam.
|