Czasami mi się wydaje, że potrafiłabym nawet bez Niego istnieć. Że wcale o tym wszystkim nie myślę i niczego mi nie brakuje. I nie czuję żeby to było istnienie niepełne. Chdzę, mówię, śmieje się, imprezuję, jem, myślę. Ale to nie tak. Bo po tym wszystkim zawsze przychodzi moment, w którym coś mnie nagle uderza, że mało nie zwala mnie z nóg. Jakby jakaś porażająca, nagła świadomość niepełności, po prostu pustki. Jakbym otworzyła drzwi za którymi nic nie ma. laadyy
|