Mam to w sobie, widzę kiedy otwieram oczy szerzej…
Tak się nazywa pewna niepewna niepewność…
Zaklęta w słowach usłyszanych z posłuchem…
Trzepoczących jak szept powiek…
zmarzniętych jak dłonie na mrozie…
odespanych snach, po nieprzespanych nocach…
zrywanych z drzew jabłkach…i śliwkach na wierzbie…
na rozgrzanych patelniach i przypalonym mleku…
zeschłe i stare w przykrótkim oddechu…
migoczące w horyzontu bezkresie…
jak napis samotna przy nowym adresie…
noga od stołu zepsuta w tańcu…
wydeklamowana w porannym różańcu…
chwila w bezkresie, bezkres w zenicie…
otoczony oceanem bez dna, firanką bez okna…
przepłacona…
a ja mówię stop, i od jutra nie płacę…
za przegrane to co wygrane być miało…
jak bańka mydlana pękło, przeleciało…
i ja wiem że początki bywają podłe…
fundamentów budowanie mozolne…
krytyka boleśnie bijąca po głowie…
że ja już nie chce być wcale przy Tobie…
tak po prostu.
|