A kiedy już się nakochaliśmy, zawijała się w prześcieradło jak w kokon, nic dla mnie nie zostawiając poza kołdrą lub kocem, musiałem leżeć na tej szorstkiej powierzchni tapczanu, bo przecież w kołdrę ani w koc zawinąć się nie mogłem, na to było za ciepło, to były ciepłe czasy, najcieplejsze. A kiedy już w całości i bez reszty uległa scałowaniu, kiedy już zawinęła się szczelnie, spozierała na mnie zawstydzona, jakby teraz dopiero ta jej nagość, i tak w półmroku rozproszona, wstydliwą się stawała (okulary, gdzież je znowu, pod łóżkiem gdzieś położyłem, nie chce się szukać, rano poszukam, ale trzeba uważać, żeby nie nadepnąć, że też nigdy się nie nauczę odkładać na widoczne miejsce).
|