często coś takiego chlapnę. że nie chce mi się żyć, że chciałabym umrzeć. ale z miłości i tęsknoty się nie umiera. to nie świat shakespeara. tylko raz poważnie się nad tym zastanawiałam. leżałam w wannie, do połowy zapełnionej wodą i płakałam sobie cichutko. cierpienie i użalanie się nad sobą, mam już wyćwiczone do perfekcji. to był ten najgorszy moment, największe załamanie i najgłębszy dół. zanurzyłam się w wodzie, tak po prostu. ale świadomość podpowiadała mi, że tak naprawdę nie ma po co się wynurzać. że nie ma po co istnieć, bo nie mam już najmniejszej radości z marnego życia. pod wodą zabrakło mi powietrza, jego ostatnie bąbelki ulatywały na powierzchnię. wiem, że nie umiałabym podciąć sobie żył, czy wyskoczyć z dziesiątego piętra. a zaczerpnięcie wody w płuca, nie byłoby takie trudne. jednak do drzwi zapukała mama, pytając jak się czuję.
|