Wisiałam na trzepaku do góry nogami, warkocze dwa zwisały smętnie.
Granatowa sukienka w białe grochy opadła mi na twarz, tak że nic nie widziałam, a inni widzieli moje majtki.
Wtedy podszedł ten mały chłopczyk, umorusany błotem, z lizakiem w kieszeni i czekoladą w ręce.
Podszedł, wcisnął mi w rękę czekoladę i powiedział;
-i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
A potem podniósł z mej twarzy sukienkę, jak pan młody welon i złożył umorusany błotem
pocałunek na mych malinowych ustach.
|