|
Mówią,że nie dam rady, jeśli nie wezmę się w garść,
ale chyba nie potrafię, ja już tak mam.
|
|
|
Dziś czy to dzień czy to noc nie wiem,
chyba kolejną nockę spędzę ze wzrokiem w niebie
chce uciec gdzie, niech to będzie zagadką.
i wezmę tylko długopis z pustą kartką.
|
|
|
Czasem sobie nie radzę, a sumie coraz częściej
I coraz częściej mocniej bije moje serce.
|
|
|
Gdzie jest uśmiech, który pocieszał innych?
I gdzie jest charakter, który zawsze był silny?
|
|
|
Robie kolejny krok z myślą że mi się uda,
żeby mieć satysfakcję że to moja zasługa,
|
|
|
może powiem jedno słowo by zniknąć ,
i może powiem więcej a ty przekręcisz wszystko,
może nie powiem nic zamknę oczy szybko,
a ty będziesz wspominać to wszystko co było,
|
|
|
i mówią że niszcze siebie że strace wszystko,
a jedyne co niszcze to swoją przyszłość,
|
|
|
Krople deszczu trafiały w tą kałuże jeszcze bardziej.
Ona coraz większa traciła ich twarze barwę,
i cienie które spotykały się tam nieraz.
Zostały tylko odrzucone na tych starych drzewach,
a ich ciche szepty tam nie miały już znaczenia.
Już mieli żadnych szans nie unikną przeznaczenia,
i te krople,które stworzyły im miłość.
Oni będą stali tam choćby słuch o nich zaginą.
|
|
|
Umarło w nich wszystko byli tak jak by martwi.
Serce biło lecz dali się w środku zabić.
Chodząc ta samą drogą nie widzieli się nawzajem.
Nawet nie próbowali się wtedy odnaleźć.
Było słychać tylko krople uderzające w chodnik.
Szli a szepty mogły się od siebie odbić.
Ustali w miejscu gdzie widzieli się po raz pierwszy.
Ujrzeli tylko swoje cienie po raz setny.
|
|
|
Nieistotni dla siebie a jednak było coś.
Oni razem przemierzali umysły przez mrok.
Zapatrzenie w siebie mieli tylko nadzieję,
że oboje nie spotkają się z własnym sumieniem.
Martwe serca i brud krążący po umyśle.
Chcieli nie mogli miłość jak zwiędłe liście.
Jedno raniło drugie i tak żyli w niepewności.
Odsunięci od uczucia podczas szarej codzienności.
|
|
|
To na nich spadło zupełnie przypadkiem.
Byli zagadką dla siebie nawzajem.
Poezja słów dla nich tak nieistotna.
Tak różni od siebie,
różnią się też od nas.
|
|
|
Ciągle stali w tej kałuży dawała im szczęście.
Topiąc się w miłości chcieli zaznać tego więcej.
Strumień szeptu,nieme kroki w stronę światła.
Opętani mrokiem cienie wtapiały się w asfalt.
Spojrzenie ciszy,które mieszkało w ich sercach.
Labirynt ich sumień prowadził do tego miejsca.
Dotykając swoich dłoni nie czuli tego uczucia.
Byli jak czarne cienie te topiące się w kałużach .
Odbicie ich twarzy sprawiało że stali tam ciągle.
Nie potrafili chwili tej zaliczyć do wspomnień.
Chcieli spojrzeć w swoje oczy i zatopić się w milczeniu.
Chociaż raz dotknąć warg nie ulegać przeznaczeniu.
|
|
|
|