|
Gdy znów ją spotyka, gdy mija ją –cierpi.
Promienieje jednocześnie, umiera to szczęście,
Które nie trwało wiecznie. Już wie gdzie ona mieszka,
Wie że ktoś ją zbeształ- rozmazany tusz na rzęsach.
Strasznie wymięta kiecka, przydałaby się chusteczka
|
|
|
Wtedy pewnie nie znał ceny za związek z tą panią...
To nie jego półka więc powie jej „siamano”.
|
|
|
Zabierz mnie stąd, ja zostawię to wszystko
i dalej będę szukać tej drogi donikąd .
|
|
|
Życie to gra a ten typ rzuca kości
tylko zawsze mam liczby zaliczane do najgorszych.
|
|
|
Tylko momentami w głowie mam czysty obraz,
ten okropny ból któremu nie umiem sprostać.
Wcale nie jest łatwo jeśli serce płaczę krwią
Podaj mi rękę i zabierz mnie stąd.
|
|
|
Zabierz mnie stąd, nie chcę omijać szczęścia
lecz gdy otwieram oczy widzę tylko przepaść.
|
|
|
Jeśli stawiasz na życie, to przestań gadać i żyj,
jeśli stawiasz na hajs, to lepiej od razu milcz,
a jeśli stawiasz na miłość, albo stawiasz na przyjaźń,
to tkwij w tym do końca, bo tylko w tym jest siła.
|
|
|
Powieki opadały, szepty nie dały spać,
tym mrokiem otaczani modlili się do gwiazd ,
nieobliczalna cisza spojrzenia zakrył mrok,
jak by kilka razy, przebiegł im drogę czarny kot,
stać się jednością to jedyne ich marzenie,
oni, on i ona wokół nich ich czarne cienie,
i spekulują swe uczucia i pragnienia,
udawana obojętność, której tak naprawdę nie ma,
suche liście nad nimi, jak te wyschnięte uczucia,
nie było sensu, tego w sercu nawet szukać,
ona chce go wysłuchać, dać mu jedną szansę,
telefon milczy, może spotykają się przypadkiem,
pośród blasku gwiazd i mroku na ulicach,
oni stali tam, dzieliła ich tylko ulica,
i podążali niemym krokiem, topił się asfalt,
złapali się za ręce i poszli w stronę światła.
|
|
|
Obudziło się spojrzenie po chwili nastała cisza,
to spojrzenie które działało na nich jak heroina,
i nie wiedział co ma zrobić, ona tam stała sama,
patrzyli w gwiazdy tak do białego rana,
coś go trzymało tam ale chciał pójść do niej,
po nocach śniły mu się ich łączące dłonie,
ich łączące skronie i spojrzenie prosto w oczy,
i nie ważne czy noc, czy kolejny dzień się kończył,
on sam tam kroczył ścieżkami nieznanymi,
był środek nocy, jego usta zamilkły,
i szedł tą drogą uważając ją za słuszną,
szelest liści, a wokół czarne płótno,
ona tam stała nadal, krople na nią spadały,
cisza ją otaczała, wciąż biła się z myślami,
porywający wiatr zabrał jej z głowy czapkę,
znów zapadł zmrok ona bała się naprawdę.
|
|
|
Głuchy szelest liści w morzu zakłamanej prawdy,
mrok goni ulice, niebo krzyk chciał stłamsić,
chmura jak widmo pojawiała się nad nimi,
i po chwili znikała, zostawiając z tyłu ciemność linii,
ta jasność chwili dla nich tak bardzo istotna,
chcieli być razem tak, razem tak do końca,
ten blady strumień szeptu, cieknący po ich ustach,
ona tam stała w oknie, słychać krok jego buta,
i nikt nie wiedział tego, co on planował wtedy,
on sam nie wiedział, wokół niej tylko szepty,
na niebie ta sama gwiazda wskazywała im drogę,
po kilku nocach, nawet nie czuli ciężkich powiek,
ta magia pośród nich, która nie znała granic,
ona i on oboje zostali tam sami.
|
|
|
To co gdzieś tam było,
dokładnie między nimi,
to co w nich tam było,
różnili się od innych.
I to spojrzenie,
oplatające ciszą,
nikt nie był w stanie powiedzieć nic,
ich usta nadal milczą.
|
|
|
Tak, czasem mam problem i nikomu nic nie mówię,
czasem po prostu nie chce, lecz częściej nie umiem.
|
|
|
|