Głuchy szelest liści w morzu zakłamanej prawdy,
mrok goni ulice, niebo krzyk chciał stłamsić,
chmura jak widmo pojawiała się nad nimi,
i po chwili znikała, zostawiając z tyłu ciemność linii,
ta jasność chwili dla nich tak bardzo istotna,
chcieli być razem tak, razem tak do końca,
ten blady strumień szeptu, cieknący po ich ustach,
ona tam stała w oknie, słychać krok jego buta,
i nikt nie wiedział tego, co on planował wtedy,
on sam nie wiedział, wokół niej tylko szepty,
na niebie ta sama gwiazda wskazywała im drogę,
po kilku nocach, nawet nie czuli ciężkich powiek,
ta magia pośród nich, która nie znała granic,
ona i on oboje zostali tam sami.
|