 |
No cóż,
znowu dzień zawiesił na nitce księżyc.
Blaskiem przypomina pewien wieczór.
Kiedy ktoś zapalił we mnie nadzieję.
Żarzyła się, aż bliska byłam wystrzału,
Mrugnęłam wtem i...
coś się palić przestało.
Może wiatrem swoich rzęs zgasiłam świetlany płomień?
Może sobą tylko,
swą osobą dziwną?
Ciężko mi,
ciężko w podróży na ten co tam lśni.
Zawisł na niebie, jak ja,
gdy w potrzebie byłam
i zawisnąć mogłam
tylko sama na sobie.
Zimno mi, wiesz?
Zimno mi, bo..
zostwiała mi prezent-
ciemność.
Nikomu jej nie oddam.
Zgasła,
znikła,
poszła
|
|
 |
Zostawiłyście mnie,
moje wiersze.
Poszłyście
i widziałam,
jak ginie w was
różowe mięso
codziennej rutyny.
Zostwiłyście mnie
rymy żywe.
Krzyczałam,
że nie warto odbierać sobie życia,
ale wy i tak,
i tak...
po prostu
już was nie ma.
Zostawiłyście mnie!
Weno i ty,
tam w biurku!
Kartko,
od miesiąca już bez słów-
totalna niemowa.
Czy się gniewasz może,
za inny długopis,
co już zaczął strajkować?
Przepraszam was,
ale on też mnie już zostawił.
Powiedział mi, że wróci,
nawet płakał wtedy na niebiesko,
jak zawsze.
Dziś też płacze,
bo powrócił.
|
|
 |
Umierasz codziennie
w swym własnym zeszycie
i bawisz się słowem,
i bawisz się życiem.
Zmieniasz gałki oczne,
stajesz się innym obserwatorem swiata.
Skoczne
łaskoczą cię uczucia.
Nazywasz myśli niepodległym tuszem
polskim,
naszym.
Na koniec wyciskasz ostatnie rymy,
jak cytrynę na sok wersy przerabiasz.
I myśli..
Wytryskają poezją.
I tak, gdy przyjdzie czas
i weny opęta cię nić
zaczynasz od nowa,
tak jakby...
śnić.
|
|
 |
-Halo? Słucham!- milczenie.
Nasłuchuję dalej, szum tylko słuszę,
nic innego,
tylko ciszę.
Inną
tajemniczą,
grobową.
Coś słyszę!
Cień łkania,
echo.
Znowu milczenie.
Płacze,
- Dlaczego!?- pytam wstrząśnięta,
milczy...
Ciszę tę już poznaję
i
wspominam ją wręcz przerażona..
śpiąca już..
zmęczona...
|
|
 |
Oderwij się!
Przemilcz...
Słuchaj
Przemyj mną oczy,
obejrzyj detale,
Polej ukropem delikatności
Poznaj mnie
Dotknij choć jedną rzęsą,
Dostrzeż marzenie w tęczówkach
Tylko jedno:
miłość,
spełnij
|
|
 |
Chciałabym
odfrunąć w Niebo.
Tak po prostu
być lżejsza,
niż teraz jestem.
Nie przesączona obrzydliwymi słowami ludzi,
że się nie nadaje do tego,
by latać,
by pływać w marzeniach,
by spełniać rozkazy płuc moich
i krwi
Chciałabym,
odfrunąć w Niebo,
co się żali mi
i czerwieni ze wstydu
nad światem
bezwstydnie maleńkim
|
|
 |
Tak, byłam tam, tato
Na ziemi jest dużo chłodniej, niż tu
w Niebie
A ludzie?
Nie wiem, czy nie oślepiło mnie światło ludzkich niepowodzeń i nie chcę kłamać,
tatusiu,
lecz
wydawało mi się,
że są jacyś ślepi.
To pewnie On, tato,
Zabrał im wzrok!
Teraz zapewne tylko czeka na kolejny grzech
ślepej istoty,
aby i słuch odebrać.
Myślę, że nie ma powodów do zmartwień,
przecież Ty i tak,
tato,
głośno mówisz do nich-
codziennie,
tyle razy-
tylko nie każdy chce słyszeć.
Bo wiesz,
w ziemskich czasach powiew sztańskiego oddechu
staje się głośniejszy
od białego, świętego oddechu Ewangelii.
Widziałam jeszcze ludzi,
którzy tak bardzo pragnęli miłości...
Oczywiście, tato.
Poszłam ich utulić,
jak matka swoje dzieci-
ukołysać prawdą.
Ale cóż, ojcze.
Oni nadal szukają
|
|
 |
Pamiętajmy. Słowa, to tylko słowa. W XXI wieku nie mają one większego znaczenia, bo jak wiemy, liczy się PRAWDA- gest. Nigdy nie wierzmy w słowa. Ze słów z biegiem czasu odparuje barwna obietnica, a na dnie pozostanie tylko smoliste kłamstwo i nadal będziemy skazani na szarą rzeczywistość. Szara, ale przynajmniej prawdziwa...
|
|
|
|