|
lafuriaroja.moblo.pl
cieszę się więc że wiesz : niemniej przyznaje czasem się wam udaje.
|
|
|
Wyszła przed budynek. Wszystkie światła były niesamowicie jasne. Latarnia uliczna świeciła nad nią jaśniej niż mogło świecić słońce. Usiadła w trawie. Ściana domu naprzeciwko była tak pomarańczowa, jakby odbijało się w niej wschodzące słońce. Ściana wybrzuszała się i wyglądała niczym w płomieniach.
|
|
|
Czasem tak już jest, że wystarczy jedno spojrzenie i nagle ogarnia cię uczucie bliżej nieopisane... Coś jak wtedy, gdy idziesz po schodach i nie trafiasz na stopień. Albo gdy wiesz, że właśnie dzieje się coś, co niewyobrażalnie wpływa na twoje dalsze losy. Albo gdy po tysiącu słów niewypowiedzianych, niepomyślanych nawet, po tysiącach czynów i rozmów, które się nie odbyły, przychodzi moment opanowania, i nagle wiesz już wszystko, i tylko nie możesz uwierzyć, jaki byłeś głupi. Coś właśnie takiego spotkało tych dwoje ludzi, którzy w tej chwili siedzieli razem w autobusie i zajęci byli wyłącznie sobą. Dwoje ludzi tak bardzo różnych od siebie, że aż paradoksalnie identycznych. Szczęśliwi jak nigdy wcześniej i z sercami pełnymi nadziei.
|
|
|
Wciąż patrzył na nią, żeby przed zakończeniem ukraść choć jedno jej krótkie spojrzenie. Uczucia kaleczą. Usłyszał cichy dźwięk dzwonka w swojej komórce, zignorował go jednak. Dziewczyna męczyła go nieustannie telefonami, smsami, mailami czy błagalnymi prośbami o odpowiedź, przekazywanymi przez troskliwych kolegów, którym podobały się jej cycki. Siedząc na plaży, w słomkowym kapeluszu, płóciennych spodenkach i koszuli w kratkę myślał o swoim życiu. Zauważył parę metrów od siebie starszego mężczyznę. Z zaciekawieniem patrzył na jego ruchy. Nadmorski wiatr rozwiewał włosy o czysto białej barwie i smagał jego ogorzałą twarz. Wyciągnął z kieszeni parę monet, przeliczając je i w skupieniu marszcząc brwi. Spojrzał na cennik i westchnął ze zrezygnowaniem. Szybko pogrzebał w kieszeni i podał mężczyźnie parę monet, uśmiechając się szeroko i patrząc, jak twarz starca rozjaśnia się pod wpływem zwyczajnego, ludzkiego gestu. Kupił wodę; widać było, że męczyło go pragnienie. Wtedy doszło do nieg.
|
|
|
Wybiegła z hotelu, biegnąc alejką i szczerząc się do wszystkich napotkanych ludzi. Wbiegła na plażę, rzucając się na ciepły piasek, który oblepił całe jej ciało. Słońce powoli zachodziło, a nie ma nic lepszego od zachodu słońca nad morzem. Poszła do Klipera, ukochanej sopockiej restauracji. Zamówiła rybę i puszkę Pepsi, która zawsze łagodziła jej zszargane nerwy. Sącząc ciemnobrązowy, gazowany napój patrzyła na morze, wsłuchiwała się w szum fal. Przymknęła oczy, oddając się w pełni temu wieczorowi. Ktoś, gdzieś zaczął grać sambę, która okrążała jej uszy, a słońce jak ognista kula raziło jej oczy. Ona nie widziała słońca; ona była słońcem. Ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, a ona uśmiechała się z beztroską błogością. I wtedy zobaczyła go.
|
|
|
Oczy bezkresne, jak pustynia. Usta pomalowane delikatnie szminką w kolorze krwistej czerwieni. Długie rzęsy, kości policzkowe, nieśmiały uśmiech...
|
|
|
Czy to ona? Boże, czy to ona? Ściskając w ręku pusty kubek po mrożonej kawie, obserwował ją. Słońce... Słońce było dziś wszędzie. Wszystko dookoła skąpane było w pomarańczowej poświacie, lśniło i delikatnie migotało, jak w bajce.
|
|
|
|