Wybiegła z hotelu, biegnąc alejką i szczerząc się do wszystkich napotkanych ludzi. Wbiegła na plażę, rzucając się na ciepły piasek, który oblepił całe jej ciało. Słońce powoli zachodziło, a nie ma nic lepszego od zachodu słońca nad morzem. Poszła do Klipera, ukochanej sopockiej restauracji. Zamówiła rybę i puszkę Pepsi, która zawsze łagodziła jej zszargane nerwy. Sącząc ciemnobrązowy, gazowany napój patrzyła na morze, wsłuchiwała się w szum fal. Przymknęła oczy, oddając się w pełni temu wieczorowi. Ktoś, gdzieś zaczął grać sambę, która okrążała jej uszy, a słońce jak ognista kula raziło jej oczy. Ona nie widziała słońca; ona była słońcem. Ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, a ona uśmiechała się z beztroską błogością. I wtedy zobaczyła go.
|