Lubiłem swoje myśli. Zdawało sie, że godziny wtedy mijały jak leżałem na łóżku, w ciszy, uśmiechnięty. Wtedy gdy pierwsze łzy schły już wtulone w poduszke. Tak jakby ktoś nas sobie dopiero co przedstawił a my czuliśmy sie bardzo dobrze w swoim towarzystwie. Słyszałem je, ale nie widziałem ani nie wypowiadałem. Zastanawiałem sie, skad one sie biorą, tak bardzo sie wtedy ze mną bawiły. Gdy slyszałem je z drugiego końca pokoju, szybko podbiegałem i odsuwałem szafke ale nie było ich tam. Wtedy odzywały sie z tyłu mojej głowy. Stawałem w bezruchu, nasłuchiwałem, kręciłem oczkami. Były tam.Drażniły sie ze mną.Dzis znów ich nie ma.
Doszedłem do punktu w którym stężenie beznadziejności zmienia kolor mojej krwi. Wstaje rano i nie chce opuszczać mojego snu. Dziś znów byłem zakochany, i znów umarłem, z moją ukochaną, w wiecznym uścisku, rozstrzelani przez faszystów. Dziwne sny, ale to wszystko co mam. Budze sie ze snu, by żyć nim aż pojawi sie następny.
|