00:55- poniedziałkowy wieczór z lodami i muzyką, zamiast c i e b i e. właściwie, to wtorkowy ranek. samotny. bez wspólnego drapania po karku, bez otarcia się zimnymi nosami, bez wspólnej herbaty i papierosa. okej-takie poranki były zawsze w moich najskrytszych marzeniach. nie dałeś mi wiele. ale samo szczęście jakie odczuwałam mając Ciebie przy swoim serduszku jest silniejsze od każdej wartości materialnej. Uwielbiałam nasz sposób porozumienia, nasze wygłupy, bo ja, w przeciwieństwie do tych wszystkich innych, pustych dziewczyn, obdarzałam Cię przyjaźnią, budowałam takie sprawy, o których one nie miały pojęcia-zrozumienie, zaufanie, s z c z e r o ś ć. Mówiłeś, że dojrzałeś, że zrozumiałeś. tymczasem słowa rzucane na wiatr z twojej strony, tak łatwo dotarły do mojego serduszka. bo nigdy ich stamtąd nie wymazałam. nigdy. gdzieś tam na dnie zawsze drzemało uczucie, które miewało chwile słabości i chwile wzniosłe, kiedy krzyczało niemiłosiernie, niczym wulkan przed erupcją.
|