Pośród wielkiej nicości stoję i zatapiam swoje stopy w niknącej rzeczywistości. Świeża bryza dnia jutrzejszego muska mnie po policzkach, a ptaki powracające z przeszłości ćwierkają te wszystkie zapomniane piosenki. Przydałaby mi się łódź, abym mogła płynąć po spokojnych wodach teraźniejszości. Przydałby się ktoś, który w ów rejs gotów byłby ze mną wyruszyć nie bacząc na wczoraj, dzisiaj i jutro. Przydałby się ktoś, kto zauważyłby ten piękny zachód słońca i nie widział w nim ani końca ani początku. Przydałby się ktoś, kto potrafiłby wyczytać moje najskrytsze marzenia, nie z oczu ani z sposobu mówienia a z głębi serca. Przydałby się ktoś, kto zamiast patrzeć mi w oczy od niechcenia, czasem spojrzałby mi w dekolt i powiedział, że widzi we mnie coś więcej niż cielesną postać. Przydałoby się też coś, co zapaliłoby w moim sercu żar i nie pozwoliłoby mu zgasnąć. Ach, te pieprzone marzenia.
|