Słyszałam jego oddech, szum smyczka równo prowadzonego po strunie. Tak jakby
wkradł się do mojej duszy i delikatnie dmuchnął u nasady włosów. Od tej pory wszystko
było wspólne: oddechy, czas, powietrze, ciało. I wcale nie chodziło o powolne, altowe,
wibrujące dźwięki. Gdzieś spoza szybkich, dokładnych, mocnych dźwięków słychać było
tęsknotę i namiętność. Najpierw solista, piano, eksponował temat. Nasze spojrzenia
spotykały się gdzieś w środku sali, przekazując sobie tempo, ekspresję, kolor.
Rozbrzmiewało tutti orkiestry, las smyczków w idealnie równym tempie zmieniał kierunek,
podniecenie wzrastało tym szybciej, im głośniej i bardziej żywiołowo łączyły się wszystkie
brzmienia. Na koniec tylko on, skrzypek, i ja, w doskonałym konsonansie, jednakowo
zdyszani. Przeżywamy coś tak bardzo potrzebnego, niezapomnianego dla wysuszonego,
oczekującego pragnienia siebie.
|