 |
Czasem sieję zniszczenie, nie przynoszę radości
Przecież mówię - nie jestem żadnym wzorem świętości
Zamiast myśleć rozumem, często robię to chujem
Sam już nie wiem co myślę i czego potrzebuję
Teraz zakładam kaptur, idę z ziomkami pić
Nie chcę odkryć przed śmiercią, że nie umiałem żyć
|
|
 |
Znowu zamykam oczy, prześladują mnie zmory
Nadal ciągnie się za mną poplamiony życiorys
Choć brakuje pokory, wciąż pozostaję szczery
Jestem kawał skurwiela, co ma dobre maniery
|
|
 |
Dawno gdzieś zaniedbałem swoje psychiczne zdrowie
Zalicz do pogubionych, nigdy do idiotów
|
|
 |
Miewasz parcie na szkło, tego to jestem pewien
Zanim wskażesz mnie palcem, najpierw zacznij od siebie
Kolejny sztylet w sercie, Ziomek wiesz o czym mowa
Ten Twój rozwój to chyba dawno już przystopował
|
|
 |
Choć teraz się uśmiecham, wzrok mówi co innego
To kurwa koniec podpalam wszystko w pizdu
Kurtyna prawdy spada, my pełni optymizmu
Idziemy przez te zgliszcza, a moje serce krwawi
Wciąż na krawędzi wojny - mogę przyjść i cię zabić
Bóg błogosławi, my ciągle po swojemu
Nie dziewiędździesiąt dziewięć, lecz tysiące problemów .
|
|
 |
Zakańczam spektakl, to kurwa koniec
Pierdole te docinki i złośliwe ironie.
|
|
 |
życzę Ci chłopaku byś ścierwa już nie tykał. .!
|
|
 |
Rap jest ojcem wychował nas na ludzi i był zawsze przy Tobie i usypiał Cię i budził.
|
|
 |
burdel umysłu, teatr podświadomości....
|
|
 |
`,Czasem chciałabym odejść, znaleźć inną drogę.
|
|
 |
Nigdy nie wymieniaj nadaremne mojego imienia
Jeśli nie masz co powiedzieć, to nie otwieraj gęby
Kłapiesz głupim ryjem jakbyś sam był kurwa święty
Niektórzy jak mendy żyją na cudzych jajach
Wypierdalaj, zakompleksiony pajac
Zgraja takich jak ty może czyścić nam buty
Zjeżdżaj do budy, nie masz honoru kundlu zapluty
|
|
|
|