 |
żyję. oddycham. tak jak prosiłeś. wieczorami biorę lekki nasenne z nadzieją, że nie będę miała znów koszmarów. z Tobą w roli głównej. Ciebie, umierającego. Twoją ostatnią prośbą było to, żebym żyła. przecież doskonale wiesz, że nigdy nie byłabym Ci w stanie odmówić. po przebudzeniu łykam garść tabletek przeciwdepresyjnych. lekarze twierdzą, że pomagają. ja czuję się tylko odurzona, niczym na haju. ale to nie zmienia postaci rzeczy. to nie zmienia faktu, że nadal Cię czuję. że nadal Cię słyszę. że wciąż widzę Ciebie obok siebie. z domu wychodzę sporadycznie. przestałam dbać o tak nieistotne sprawy jak wygląd czy przyklejony do twarzy uśmiech. ludzie z obawy na to jak zareaguję nie pytają o moje samopoczucie. traktują mnie jak wariatkę. jak uciekinierkę z zakładu psychiatrycznego. tylko dlatego, że kochałam. tylko dlatego, że oddałam swoje serce do depozytu osobie, która nie żyje. osobie, która zabrała narząd odpowiedzialny za mój uśmiech, razem ze sobą. bezpowrotnie.
|
|
 |
Bo bywa czasem tak że mam na Ciebie wyjebane , ale bywa i tak że Cię kurwa bóstwie .
|
|
 |
No i znów utonęłam w głębi jego brązowych oczu .
|
|
 |
za każdym razem, kiedy słyszę Twoje imię, rumienią mi się policzki, spuszczam wzrok, do oczu napływają mi łzy i nie wiem jak to ukryć przed innymi, bo przecież między nami nic nie było
|
|
 |
najbardziej frustrujące, są momenty kiedy układam sobie przez pół lekcji to co pragnę Ci powiedzieć. słysząc dzwonek, przeczesuję swoje blond loki palcami. wychodzę z klasy i powtarzam sobie, że dam radę. później nadchodzi kulminacyjny moment. mijam Cię na korytarzu, a Ty rzucasz swoje 'siema'. cały scenariusz się sypie. mój język dostaję paraliżu. zanim zdążę zmusić swoje struny głosowe do wydania z siebie dźwięku, znikasz mi z pola widzenia. a ja? ja mówię swoje namiętne 'cześć', niskim głosem do stojącej przede mną szafki na buty.
|
|
 |
pomimo tego ile łez przez Ciebie wylałam, pomimo całego bólu jaki mi zadałeś, pomimo twojej obojętności, pomimo tego wszystkiego, ja nadal nie wyobrażam sobie życia bez Ciebie.
|
|
 |
są trzy rzeczy w życiu, które nigdy nie powinny zostać złamane; serce, przyjaźnie i obietnice.
|
|
 |
wybacz, że nie przychodzę na nasze spotkania bez bielizny, nie zdzieram z Ciebie ubrania na przywitanie, a zamiast 'cześć' nie mówię 'bierz mnie'. przepraszam, że nie kręcę przed Tobą tyłkiem i nie smyram Cię po udach w najmniej odpowiednich do tego momentach. wybacz, że nie oddałam Ci się po pięciu minutach naszej rozkwitającej znajomości. z całego serca przepraszam, że nie jestem nią.
|
|
 |
siedzieli na ośnieżonym krawężniku, a ona pedantycznie wycierała jego łzy swoją wełnianą rękawiczką. pierwszy raz widziała płaczącego mężczyznę. jej serce się zatrzymało z niewiedzy co powinna zrobić. jej rozum, zaczął nią targać bo nie potrafiła tak prawdziwie zanosić się szlochem jak on. a przecież była rasową kobietą. chciała podzielić jego cierpienie. jedyne co potrafiła zrobić to klęknąć przed nim i w trzęsącej się dłoni, podać mu chusteczkę. przepełniająca nią pogarda do jego osoby, nie pozwoliła jej na współczucie. nie pozwoliła jej na spoufalające łzy.
|
|
 |
jadąc tramwajem, skrupulatnie rysowałam serca na zamarzniętej szybie, pisząc Twoje imię w każdym z nich. zafascynowana swoją wyobraźnią, pochłonięta wyimaginowanym Tobą, całującego moje spierzchnięte usta, zapomniałam o ludzkim świecie. właśnie wtedy, ktoś usiadł obok mnie. na karku poczułam, tylko ciepły powiew oddechu. nieśmiało, podniosłam głowę. obok siedziałeś Ty. cała zaczerwieniona zaczęłam ścierać końcem rękawa moje malunki na tramwajowej szybie. popatrzyłeś na mnie, kiwając głową. odsunąłeś mnie delikatnie od szyby, chwytając za ramię. moje serce zamieniło się w wirującą pralkę. opuszkiem palca namalowałeś niesforne serce na tej samej szybie, która zdążyła na nowo zaparować. obok napisałeś niechlujnie 'ja Ciebie też'.
|
|
 |
niebezpiecznie zaczyna się robić, kiedy po przebudzeniu brak Ci sił na uniesienie kącików ust. gdy nie możesz podnieść się z łóżka bo przeszywająca Twoje serce pustka, uniemożliwia Ci oddychanie. niebezpiecznie jest wtedy, gdy nie masz ochoty wychodzić z domu. do ludzi. gdy jedyne na co masz ochotę to siedzenie na parapecie czy spanie w pustej wannie. Twoimi jedynymi przyjaciółmi, są używki. tylko one trzymają Cię przy życiu. w końcu nadchodzi dzień, kiedy jest Ci obojętne to, że pijesz zimne kakao. nie widzisz sensu istnienia. jedyne co powstrzymuje Cię przed rzuceniem się pod pociąg to nadzieja. nadzieja na lepsze jutro. naiwnie łudzisz się, że budząc się kolejnego z pochmurnych poranków, Twoje serce zacznie bić. wystuka rytm, szepcący 'nosek do góry, mała. od dzisiaj będziesz szczęśliwa'.
|
|
|
|