|
Mówisz taki świetny jest
Co z tego?
Mówisz taki dobry dla mnie
Liczę wciąż na Niego
Znam inną prawdę
Sam widziałem w klubie
Jak pluł Ci w twarz
|
|
|
Możesz się wybić albo do reszty skurwić
Możesz się wybić albo na zawsze polubić
Odciąć od życia albo miłość poślubić
Chyba, że wszystko jedno z kim będziesz się budzić
|
|
|
Wybijasz się na dzielnie poprawiasz rękoma cycki
Od śmigania w szpilkach na piętach masz odciski
Liczą się zyski za penetracje kiszki
Masz nadzieję, że trafią się niemieccy turyści
Jedno na myśli : siano za kontakt bliski
Gdy będzie po wszystkim przydatne orbit listki
Wyciągasz błyszczyk, skarbonka czeka w stringach
Dla nich jesteś Anka, choć masz na imię Kinga
Podjeżdża klient szybko ustalacie stawkę
W drodze w oddali Twój chłopak stoi przy czarnej ławce
Prawie na miejscu, cisza, lasek, zero ducha
Ten napalony koleś już coś szepta Ci do ucha
Ściągaj kiece mała, dziś za darmo Cię wyrucham
Gdy uciekałaś z auta gdzieś pogubiłaś buta
Gdy zamaskowana, tam płakałaś za krzakami
|
|
|
Możesz się wybić albo iść się zastrzelić
Możesz się wybić albo nie dożyć niedzieli
Dać za wygraną albo zwalczyć to gówno
Czy jeden i czy więcej zasilisz cmentarz trumną
|
|
|
Wybijasz się na dzielnie odkleiwszy od poduszki
Od walenia w kinol, głowa pusta jak wydmuszki
Trzęsą się nóżki, ubrany jak menel ruski
A w bani jedna myśl : koka z pyłem jarzeniówki
Oczy latają jak piłeczki do ping ponga
Zaraz eksplodujesz, jeśli nie zajebiesz gonga
Usta jak trąba, jak tykająca bomba
Pragniesz nart i śniegu jak Alberto Tomba
Na palcu tombak w cyce pusty jak żebrak
Przy czarnej ławce na towar musisz poczekać
Już go widzisz, na przywitanie macha,
Ale nagle puszcza się za nim tajnych burków watacha
No i padaka, nie walniesz dziś do nocha
Bo nie masz telefonu, na ławce zaczynasz szlochać
Ty w siódmych potach dotarło, żeś wjebany
|
|
|
Możesz garściami brać albo łyżeczką
|
|
|
Wybijasz się na dzielnie, szary dzień, szare bloki
Dobrze znasz ten rewir, lecz nie pewnie stawiasz kroki
Maszerujesz dzielnie, w głowie nie młode foki
Ale świadomość, że w kiermie sreberka pełne koki
Zasznurowane skoki, mocno zapięte spodnie
By w razie przypału, lecieć jak quatro po betonie
Pocą Ci się dłonie, ale trzymasz pełny orient
Nic nie umknie twej uwadze, jak polującej sowie
Godzina wybiła czekasz przy czarnej ławce
Pozornie cisza spokój, dzieci puszczają latawce
Jeszcze nie wiesz, ale czekasz na oprawce
Od dawna Ciebie chcą, bo grasz na wysokiej stawce
Ijo ijo lecą w łapach policyjne szmaty
Walisz buta na przełaj i wbiegasz tam do bramy
I kiedy tak czekałeś czy Cię znajdą przykitrany
|
|
|
Ta delikatna kobieta i doświadczony facet
Poczuli fazę ku sobie w oka mgnieniu
Może sobie obcy, może razem w poprzednim wcieleniu
Ku zdziwieniu popatrz na nią i na niego
Niebo spotkało piekło, piekło spotkało niebo
Nie pytaj dla czego los płata takie figle
|
|
|
Już od małolata wychowany przez ulicę
Czuł na własnej skórze brutalnie co znaczy życie
Miał jesieni dwa dziewięć, pół automat - glock 9
Kul z artykułu 9, pierwsza pajda w 99
Wyglądał niedbale jakby z marnej potańcówki
Naśniadanie byle co, popijał to banią wódki
W głowie mu dupki, ciągle nowe pipki
Adrenaliny dawki, zarobek gruby, szybki
Dobra, bez spinki mocny chłop bez gadania
Bez gruderyjny, zły, gorzki jak Donny Montana
Twardy jak kamień i ostry jak cosa nostra
Wiedział jak smakuje krew i coca spływająca z nosa
Zapomniał co to marzyć, wyplewił z siebie uczucia
Był ciekawy jak to jest doświadczyć amora ukłucia
I choć nie szukał żadnej baby na stałe
To ten przewrotny los podesłał mu nielada damę
|
|
|
Ona z dobrego domu wychuchana przez rodziców
Żyła w złotej klatce nie wiedziała nic o życiu
Miała wiosen jeden siedem, audi TT 2.1,
Nokie x7, średnia ocen 5.1
Wszystko dla picu cała garderoba Gucci
Jakby mogła to by jadła pozłacane chrupki
Balsam do dupki osobny niż do pipki
A siana ma jak krówki, bo jej stary to Kingpin
Dobra dosyć kpin, ona jest przekochana
Elokwentna, wychowana, słodka jak Hannah Montana
Delikatna jak niemowle, czysta jak poranna rosa
Nie znała smaku wódki, sexu ani papierosa
Śniła o księciu, co dzień mażyła z rana
Chciała poczuć jak to jest, bo nigdy nie zakochana
Ciągle czekała na swego księcia czekała
A przewrotny los podesłał jej nielada pana
|
|
|
znów łapię bucha ale to kręci,
jak Bob Marley chcę palić to do śmierci,
jednym to śmierdzi a innym bosko pachnie
|
|
|
niech do snu tuli mnie z kilograma poducha ; ))
|
|
|
|