 |
I tak ciężko ułożyć jest te kilka zdań, którymi mogłabym wyrazić ból, który czuję w sercu, tak trudno wydusić z siebie tą panikę, która prześladuje mnie każdego poranka, czy też wieczora... Tak, boję się i to bardzo, ale zbyt wiele razy to powtarzam. Mam pełną tego świadomość, ale w tej chwili nie przychodzi mi nic innego do głowy. Coraz częściej to właśnie mnie obezwładnia, paraliżuje mój umysł, moją duszę. Jakby to co jest ciężkie do pokonania dawało się w kość, tak drastycznie, że znów muszę uważać. Bo przecież cały czas to robię, cały czas stoję na pograniczu jakiejś drogi i zastanawiam się, którą wybrać ścieżkę... Stoję w miejscu i nie ruszam się, bo mój wzrok nie ma upatrzonego jednego, wyraźnego punktu. Obraz się rozmywa, serce kołacze, odczuwam smutek, zagryzam wargi, dłonie zaciskam w pięści i staram się nie poddawać. Jednak, na jak długo mam udawać, że posiadam jeszcze w sobie siłę?Ile razy muszę jeszcze założyć przed ludźmi maskę, aby pokazać im, że nie ma przegranych spraw?
|
|
 |
Powoli to wszystko się zaczyna. Parę tygodni temu była pierwsza dawka, która miała pomóc, a co było? Osłabienie organizmu, większe wyniszczenie niż na początku. Kilkudniowe zbieranie nowych sił, aby coś zrobić, aby coś powiedzieć, poruszyć się, aby zrobić jakiś krok do przodu. Minęło kilkanaście dni, jak historia musiała zostać powtórzona... Lecz tym razem nie było tak łatwo. Nie było tak, jak za pierwszym razem. Mijają dni, upływają kolejne godziny, a jest coraz gorzej. Organizm walczy, ale brakuje Mu sił.To widać i czuć. I powstaje ta cholerna niepewność, strach... Pojawiają się różne pytania, czy to coś pomoże, czy jest jeszcze szansa? Przecież nie tak miało to wszystko być. Nie tak wyobrażałam sobie szczęśliwe życie u boku osoby, którą kocham. No do cholery... Sprawiedliwość nie istnieje, nigdy nie istniała, ale ile można znosić tego bólu, ile razy można walczyć i bać się o kogoś, kto odgrywa ważną rolę w życiu? Limit został już dawno wyczerpany, a historia się powtarza...
|
|
 |
Nie chcę o tym myśleć, nie mogę, nie powinnam, ale w moim sercu czuję coraz większą gorycz i żal, nie do siebie, ale do ludzi. Bo dlaczego jest tyle niesprawiedliwości na tym świecie? Dlaczego osoby, które powinny naprawdę zaznać smak nieszczęścia, cieszą się tym co ich otacza? Dlaczego jest tyle żalu, bólu i niesprawiedliwości? Osoba, która wcale nie zasługuje na cierpienie musi się z tym mierzyć, musi czuć to, jak przez cały organizm przeszywa Go coś czego nie można opisać zwykłymi słowami, a zaś inny człowiek taki, który niszczy innych ludzi, który pozbawia ich bez skrupułów życia, zabiera im coś czym żyją, odbiera szczęście i radość, ma prawo chodzić wolno po tej ziemi, bez żadnej kary, bez sprawiedliwości, cieszy się życiem i zdrowiem? A osoba, która nie zawiniła niczemu, ani tym bardziej nikomu musi żyć nadzieją, że to co złe minie, musi walczyć i uczyć się żyć z chorobą? Dlaczego, no do cholery..Może ktoś mi wyjaśni fakt, dlaczego los nie jest sprawiedliwy, dlaczego zło wygrywa?
|
|
 |
Przyjdź. Na chwile, na minutę, na godzinę, na miesiąc, na rok, na wieczność. Przyjdź uleczyć moją schorowaną codziennośćią i zakrwawioną duszę, która nie może zatamować rozlewu czarnej magmy. Przyjdź, spędźmy wspólnie szalony dzień opierający się na spontanicznym wyjeździe i spoglądaniu w głąb swoich dusz. Spędźmy cały dzień po to by móc spędzić wspólnie noc. Przygarnij mnie do swojego dużego ciepłego serducha i nie wypuszczaj. Bądź, splećmy nasze rozgrzane miłością dłonie, przywrzyjmy ciałami, utońmy w barwie swoich głosów, szepcząc do ucha najpiękniejsze deklaracje zapewniające nas o tej nieidealnie idealnej miłości. Pamiętaj, że człowiek, który mówi ściszonym głosem, mówi prawdę. Więc pozwolisz mi uwierzyć w te zapewnienia o wieczności? Pozwolisz mi znów zasnąć w swoich ramionach? Pozwolisz mi znów poczuć ten rozlew najwspanialszych uczuć gdzieś wewnątrz mnie? Bądź, tak zwyczajnie, wiedząc, że życie ze mną nie jest ani trochę proste.
|
|
 |
Chcę po prostu Twojego dotyku. Nie potrzebuje czułości i pieszczot a zwykłego poczucia bezpieczeństwa i świadomości, że jesteś tutaj, obok mnie. Nie oczekuję wiele, naprawdę. Może tylko troszkę ciepła by rozgrzać zmarznięte serce. Może chwilowego złączenia naszych dłoni by odpędzić chłód. Wiesz, jest jesień a we mnie panuje już zima. I jeszcze jedno, brakuje mi siły by się z nią zmierzyć. Przyszła zdecydowanie zbyt szybko i czuję, że bez Ciebie nie dam rady. Bicie mojego serca cichnie, dopadła mnie hipotermia. Odczuwam silne ukłucie strachu, ta chwila niepewności czy jeszcze będzie mi dane zaznać Twojej miłości. Zatracam się we własnym cierpieniu, które miało nauczyć mnie doceniać szczęście.Teraz to mnie wyniszcza. Umieram od środka tracąc wiarę i marzenia. Takie małe, wiesz, takie które pozwalają utracić rozsądek i stają się sensem życia, mniej więcej.
|
|
 |
Wypalam się, na miejsce radości wskoczył chłód dnia codziennego. Emocje opadają, jeszcze trochę i znów będą tą silną niezależną kobietą. Pięści mimowolnie się zaciskają. Nienawiść, wściekłość - To teraz dominuje, te dwa czynniki przejęły dominacje nad miłością i ciepłem. Naruszyłam swoją pewność siebie, z bólu, z rozpaczy a teraz czekam na ten moment w którym znów przepełniona siła uniosę dłoń w górę bez odczuwania ciężarów i grawitacji, która przywiera ją w przeciwną stronę. Chcę przestać odczuwać stratę. Chcę tak wiele a nic nie mogę tak naprawdę. Efekt starań bywa marny i przesądzony, gdy serce sprzeciwia się woli umysłu. Wtedy nie ma nic, nie ma dokąd uciec, odejść, oddalić się, nie ma jak wygrać, gdy serce jest asem, asem w dłoni niewłaściwej osoby.
|
|
 |
Leżę i spoglądam na sufit. Przecieram swoje rozgrzane czoło, podniesiona temperatura zaczyna coraz bardziej przeszkadzać. Widzę jego twarz. Czy ja zwariowałam? Tkwię w bezsilności. Każdy minimetr ciała buntuje się przeciw mnie i nie pozwala mi wykonać ruchu bez zaznania krzty bólu. Moja dłoń kieruje się w stronę niewyraźnego obrazu. Mija chwila i nic. Spokojnie ją opuszczam i chowam pod kołdrę czując jak ból i strach paraliżują moje ciało. Na końcach rzęs pojawiają się wspomnienia w postaci cieczy. Odchodzą tak szybko jak przyszły. Odchodzą tak jak wszystko dotychczas. Powieki stają się ciężkie i zamykają się. Serce przyśpiesza rytm bicia. Niepewność wnika w całą powierzchnię mojego ciała. Brakuje mi powietrza, zapasu tlenu. Ukrywam uczucia w sobie, tłamszę je przez wzgląd na otoczenie. Moja własna mała autodestrukcja. Wilgotne oczy zapoznały mnie ze słonym posmakiem, życia, które należy przetrwać.
|
|
 |
Dobry Boże, przestań, tak bardzo cię proszę. Wyrwij z mojej klatki piersiowej serce, choćbym krzyczała i wiła się z bólu, oplatającego moje ciało. Nie daj mi umierać w taki sposób. Nie pozwól, bym biła pięściami w ścianę i patrzyła jak krew spływa mi po rękach. Zabierz mi całą moją nadzieję, która może nawet bardziej jest naiwnością i rujnuje mi życie, nie zwracając uwagi na to, jak wolno osuwam się po ścianie i nie jestem w stanie wstać. Spójrz na mnie, kiedy budząc się w nocy przygryzam wargi aż do krwi i zaciskam powieki, spod których mimo wszystko wylewają się łzy. Popatrz wtedy na mnie i proszę cię, Boże, jeśli istniejesz zrozum jak bardzo jest mi źle wśród tych wszystkich ludzi napawających mnie cierpieniem i zabierz mnie stąd. Zabierz, proszę. /dontforgot
|
|
 |
I nikt nie wmówi mi, że ludzie są w stanie się zmienić. Mogą próbować, pragnąć odmiany, bo przecież wszystko zaczyna się od głowy. Precyzyjne stworzenie iluzji i osłonki przed tym co negatywne zasiedziało się w środku, ale to tylko okłamywanie samych siebie. Chwilowe przedstawienie tego co dobre ukrywa się gdzieś na dnie serca, jednak nic więcej. To później zanika, z dniem coraz bardziej i coraz mniej staje się to dostrzegalne. Nie można zmienić swojego sposobu życia, bo tacy już jesteśmy. Prawdziwe oblicze nie jest w stanie długo chować się w ciemnych zakamarkach naszej jakże kruchej i nieodpornej psychiki. W każdym z nas kryje się ta bestia, której za wszelką cenę chcielibyśmy się wyzbyć, gdyż blokuje szansę na spokojne życie. Moja bestia jest oswojona chyba ją pokochałam. Chyba pokochałam zło i ciemność. Chyba pokochałam stan w którym wszystko jest nie takie jak powinno, stan w którym nie liczy się nic.
|
|
 |
Zawiodłam. Zawiodłam jako siostra, jako córka, dziewczyna i przyjaciółka. Ci wszyscy ludzie pokładali we mnie nadzieję, że ktoś taki jak ja może się zmienić. Wierzyli, że nie zmarnuję tych szans, które od nich otrzymałam, a ja je znów odepchnęłam. Mój Aniołek nie chce mnie widzieć a w jej małym serduszku zagościła nienawiść z nie całkiem zrozumiałych powodów. Tata znów płakał i krzyczał do telefonu, po raz kolejny zmusiłam go do powrotu do domu tylko dlatego, że jestem nieodpowiedzialna a on wciąż traktuje mnie jak małe dziecko pomimo wieku. Przyjaciółka znów nie otrzymuje ode mnie wiadomości, żadnego znaku życia z mojej strony, milczenie które tak bardzo boli a ja nie potrafię się zmóc i się odezwać. Sens mojej egzystencji nie jest w stanie spojrzeć na mnie jak na człowieka, którego jeszcze do niedawna darzył ogromnym uczuciem. Znów złamałam wszystkie możliwe obietnice, bo milczę i ranię każdą bliską osobę swoim chłodem i obojętnością. Stałam się swoim największym wrogiem.
|
|
 |
Walczę. Cały czas to robię i nie poddaje się. Nie mogę, bo oboje tej walki potrzebujemy, ale nie jestem w stanie znieść myśli, że życie zniszczy naszą przyszłość. Nie wyobrażam sobie tego, że usłyszeć o Twoim odejściu. Próbujesz mnie przygotować na wszystko, bo wiesz co może się stać, a ja nie dopuszczam tego do siebie. Nie przechodzę do tego na porządku dziennym, bo wierzę, że sprawiedliwość jeszcze istnieje na świecie. Może być to bardzo oddalone od nas, ale chcę wierzyć, że istnieje dla nas cząstką nadziei, że nie wszystko zostanie przegrane już na starcie. Przecież jesteśmy razem, żyjemy... Codziennie poznajemy się wzajemnie bez budowania planów na przyszłość. Żyjemy chwilą, próbując przy tym tworzyć normalny związek. Staramy się, bo wiemy, ile każde z nas ma szans na wygraną.
|
|
 |
Ty mnie tu przyprowadziłeś. Złapałeś za rękę i obiecałeś, że nigdy jej nie puścisz. Byłeś tak blisko, że czułam twój oddech na sobie za każdym razem, kiedy przymykałam powieki. Dławiłam się powietrzem, a ty najszybciej jak tylko potrafisz, przytulałeś mnie do serca i głaszcząc po włosach, mówiłeś że wszystko będzie dobrze. Chroniłeś mnie przed innymi ludźmi. Ufałeś, że nigdzie nie ucieknę, bo wiedziałeś, że czuję to samo co ty, że w żadnych innych ramionach nie poczuję takiego bezpieczeństwa. Nagle, z dnia na dzień, stałeś się dla mnie kanonem ideału. Pragnąłeś mnie w sposób, jakiego nikt nigdy wcześniej mi nie pokazał. Błądziłeś słowami po moim ciele i scałowywałeś ze mnie wszystkie dreszcze, wywoływane właśnie przez ciebie. Uśmiechałeś się do mnie za każdym razem, kiedy powtarzałam szeptem, że moje szczęście to ty. Starałeś się, tak bardzo się starałeś dać mi do zrozumienia, że nie ma nic ważniejszego niż my. Udało ci się. Rozumiem. /dontforgot
|
|
|
|