Leżę i spoglądam na sufit. Przecieram swoje rozgrzane czoło, podniesiona temperatura zaczyna coraz bardziej przeszkadzać. Widzę jego twarz. Czy ja zwariowałam? Tkwię w bezsilności. Każdy minimetr ciała buntuje się przeciw mnie i nie pozwala mi wykonać ruchu bez zaznania krzty bólu. Moja dłoń kieruje się w stronę niewyraźnego obrazu. Mija chwila i nic. Spokojnie ją opuszczam i chowam pod kołdrę czując jak ból i strach paraliżują moje ciało. Na końcach rzęs pojawiają się wspomnienia w postaci cieczy. Odchodzą tak szybko jak przyszły. Odchodzą tak jak wszystko dotychczas. Powieki stają się ciężkie i zamykają się. Serce przyśpiesza rytm bicia. Niepewność wnika w całą powierzchnię mojego ciała. Brakuje mi powietrza, zapasu tlenu. Ukrywam uczucia w sobie, tłamszę je przez wzgląd na otoczenie. Moja własna mała autodestrukcja. Wilgotne oczy zapoznały mnie ze słonym posmakiem, życia, które należy przetrwać.
|