 |
|
15:15 , 21:21 , 22:22 - los na siłę chce mnie dobić ukazując , że rzekomo ktoś o mnie myśli , a chwilę potem rozum dodaje , że to napewno nie Ty. / veriolla
|
|
 |
|
dziś , gdy płatki śniegu spadały na moje różowe rękawiczki uświadomiłam sobie , że niedługo Boże Narodzenie i Sylwester - uśmiechnęłam się. jednak chwilę potem przypomniało mi się , że nawet nie będe mogła napisać Ci 'szczęśliwego Nowego Roku' , jedyne co będe mogła to napić się za Ciebie, tak porządnie - za to byś wkońcu wypierdolił z mojej głowy jak najdalej. / veriolla
|
|
 |
|
chyba pomyliłaś klub z bazarem, Mała. makijaż ? mogłaś mówić, mam zbędne lustro w domu. a te włosy ? mama Cię nie uczyła co to szczotka ? trochę pracy nad sobą, i ewentalnie będziesz nadawać się na imprezę .. do gospody. ;] / veriolla
|
|
 |
|
i co się tak gapisz ? jakbyś chciał mi powiedzieć że mnie kochasz . . . .
|
|
 |
|
dlaczego taka dziewczyna jak ty nie ma chłopaka ?! - bo taki chłopak jak ty już ma dziewczynę .
|
|
 |
|
przychodzi w życiu taki moment , kiedy uświadamiasz sobie , że nie posiadasz nic wartościowego , żadnej szczerej przyjaźni , żadnego bezinteresownego rękawa do otarcia łez , nie wspominając nawet o prawdziwej miłości , a na myśl przychodzi tylko samobójstwo . najlepszy lek , na cały ból , na całe zło .
|
|
 |
|
Twoja ciepła dłoń, wpleciona w kosmyki moich włosów o poranku i szelest Twoich kruczo czarnych rzęs na poduszce, są najpiękniejszą pobudką we wszechświecie.
|
|
 |
|
trzymając kubek gorącej herbaty między kolanami dochodzę do wniosku, że nie chcę miłości. nie potrzebuję tych wszystkich uniesień, fajerwerków czy rzucania się pod tramwaj, w ramach ukazania aktu własnej rozpaczy.
|
|
 |
|
do dzisiaj nie wierzę, że potrafiłam przemilczeć Twoje błędy. że potrafiłam dla Ciebie, obedrzeć swoje marzenia z nadziei. do dziś, nie potrafię uwierzyć, że odszedłeś. wciąż się łudzę, że wrócisz ze swoim słynnym hollywoodzkim uśmiechem i powiesz, że zwyczajnie zabłądziłeś w drodze do kiosku.
|
|
 |
|
trzymając wypalającego się już do końca papierosa w swojej drżącej dłoni, siedziała na brzegu, krawężnika jednej z najruchliwszych ulic w mieście. deszcz padał jak oszalały. wstała, nietrzeźwo idąc przed siebie. jeden z samochodów, nie zdążył zahamować. uderzył ją z niesamowitą siłą. upadła. kierowca samochodu, cały roztrzęsiony wybiegł z pojazdu, krzycząc z zapytaniem czy żyje. - ujął w dłonie jej zakrwawioną twarz, po której spływały krople łez, wymieszane z jej ciemno - czerwoną krwią. - nic Ci nie jest?! - krzyczał, pełen amoku. - właściwie to jestem Ci wdzięczna. - wyszeptała, resztkami sił.
|
|
 |
|
niby drobna, krucha i nieporadna, a palący punkt w klace piersiowej, uniemożliwiający jej oddychanie, większy niż u nie jednego muskularnego mężczyzny.
|
|
|
|