|
Bała się zwiędłego liścia ciszy, bezwładnego skrzydła nudy, martwej muszli pustki. Lękała się łoskotu obcych kroków, twardych kamieni oczu, jedwabnej skóry bezmyślności. Drżała przed ołowianym dzwonem samotnych godzin, przed szarym mostem zagubienia, przed czarną studnią bezradności.
|
|
|
Miłość jest czekaniem na niebieski mrok, na zieloność traw, na pieszczotę rzęs. Czekaniem na kroki, szelesty, listy, na pukanie do drzwi. [...] Czekaniem na sen, na świt, na koniec świata.
|
|
|
Sny nie lubią, by je podglądać, gdy nadchodzą z czarnym kotem za uchem.
|
|
|
Odgaduję zapach śpiącego wiatru, ciepło nie rozkwitłego łubinu, miękkość nie powiedzianych słów...
|
|
|
Słyszę krzyk nie wybuchłego ognia. Lot nie urodzonego ptaka. Dźwięk spadającego śniegu.
|
|
|
Kiedy żyłeś, mówiła, bały się ciebie świetliki.
|
|
|
Złożył ją na mchu delikatnie jak śpiącego świerszcza.
Kołysał w dłoniach jej bose stopy.
|
|
|
Gasły w mroku jej oczy. Spadały nisko ciężkie płatki powiek.
|
|
|
Lęk nabrzmiałych sutek przed miażdżącymi dziąsłami. Różowy prosiak ludzki oddzielony od jej brzucha. Osobny. Obcy.
|
|
|
Księżyc za oknem
zimny i smutny
jak ja.
|
|
|
Odnajdywał ją wśród czarnych gałęzi snu, żeby powiedzieć, że jest dla niej...
|
|
|
Co noc zasypiała w bezpiecznym gnieździe jego ramion, broniącym dostępu drapieżnym ptakom samotności.
|
|
|
|