 |
do dzisiaj pamiętam, Twój telefon o 4 nad ranem. zacząłeś krzyczeć, że natychmiast mam zejść na dół. ledwo rozbudzona, w pidżamie zbiegłam na dół, wystraszona, że coś Ci się stało. 'co jest grane?!' krzyczałam, zbiegając po schodach. będąc na dole, przetarłam oczy z niedowierzania. stałeś roześmiany, a na śniegu z miliarda płatków czerwonych róż było ułożonego gigantyczne serce. 'zwariowałeś?!' - krzyczałam, płacząc ze wzruszenia. założyłeś na moje zmarznięte ramiona, swoją kurtkę, a później wziąłeś na ręce, zauważywszy, że stoję boso na białym puchu. - chyba czegoś zapomniałaś - wydukałeś, patrząc na moje zziębnięte stopy. - a Ty, gdybyś miał świadomość, że jestem w niebiezpieczeństwie, zamiast lecieć mi na pomoc, szukałbyś kapci? - spytałam, całując go rozkosznie.
|
|
 |
najbardziej kretyńskim usprawiedliwieniem dla Twojego odejścia, mogło być to które mi podałeś, odchodząc bez skruchy. 'to dla Twojego dobra.' to tak, jak wyrwać motylowi skrzydła, twierdząc że tak będzie lepiej. to tak jak zabójstwo noworodka, tylko po to aby, uchronić go od każdej podłożonej przez życie nogi.
|
|
 |
leżeliśmy koło siebie w cudzym łóżku, po jednej z despotycznej domówek. spałeś, trzymając swoje muskularne ramie na moim biodrze. nasłuchiwałam Twojego oddechu, starając wyrwać się z Twoich objęć, tak aby Cię nie zbudzić. chciałam się z Tobą pożegnać dziękując za wieczór. chciałam Cię zostawić, tak jak odkłada się zabawkę na regał po skończonej zabawie. byłeś dla mnie nikim. tylko jednym z kolei, stojących w kolejce, aby być moim. podniosłam się cicho z łóżka i sięgając po Twoją koszulę, niechlujnie ją zarzuciłam na swoje wciąż rozgrzane ramiona. wzięłam swoje czarne szpilki do dłoni, paczkę papierosów włożyłam do kieszeni koszuli i już miałam, otwierać drzwi sypialni, kiedy usłyszałam jak łkasz przez sen, szepcząc moje imię. w Twoich ustach, brzmiało wyjątkowo. śniłeś o mnie. o mnie, nie o żadnej innej. na ciele poczułam dreszcze. nadal napawając się tym cudownym dźwiękiem, wyszłam. przecież uczucia, to tylko brudna przeszkoda w mojej grze. grze w której pionkami, są mężczyźni.
|
|
 |
pamiętam, jak rzuciłam jego, czarną czapkę, w śnieg. wylądowałam, przez to w zaspie, w dodatku natarł białym puchem, a potem pocałował w czerwone policzki. rzucaliśmy się zimnymi kulami, bez rękawic, jeździliśmy na workach, z dużej góry i całowaliśmy się, robiąc aniołki. gdy wracaliśmy do domu, biegł do kuchnii i robił mi zieloną herbatę, ja w tym czasie rozścielałam łóżko. utulał mnie, do snu i przepraszał, za mokre ubrania, a potem wychodził, by nie spóźnić się na autobus.
|
|
 |
od dziecka, marzyłam o księciu z bajki, który kupowałby mi złotą biżuterię i codziennie rano budził śniadaniem. dzisiaj, moje pragnienia, zmieniły się o trzysta sześćdziesiąt stopni. nie chcę, wrażliwego Kochasia, który płakałby przez każde, z mych ostrych słów, a bydlaka, pragnącego sexu co noc. zamiast kwiatów, wolę stokrotki z łąki, a błyskotki zastąpiłam, drewnianymi koralikami, z bazaru. zaś kolacje przy świecach, zamieniłam na McDonalda. nie musimy mieć ślubu, piątki dzieci. możemy zrywać ze sobą i wracać. najważniejsze, że będziesz przy mnie, przez całe życie.
|
|
 |
- spójrz jak Cię naśladuje, zrobi wszystko by go zdobyć, nawet jeśli, ma się w Ciebie zmienić. - o i zakręca włosy, na palec jak Ty. nawet uśmiecha się podobnie. to tylko dwa stwierdzenia, z wielu jakie usłyszałam, w ciągu kilku dni, dlatego, że mój były chłopak, gra w zespole i chce go zdobyć. wściekła podeszłam do niej. - nie musisz się starać, on kocha i tak tylko mnie. - chyba Cię coś pogięło. - nie wierzysz? - nie. zawołałam go, kilka sekund później stał obok. - pocałuj mnie - rozkazałam. - dlaczego? - całuj i nie gadaj. zrobił to o co, go poprosiłam.. - może wrócisz do mnie, Mała? - pewnie. - i co Królewno ? - zwróciłam się, do tępej blondi. nadal myślisz, że mój Misiek, chce być z Tobą? odeszła bez słowa.
|
|
|
|