 |
|
do dziś pamiętam kiedy siedziałam na tylnym siedzeniu Twojego samochodu. bose stopy trzymałam za oknem, a wiatr rozwiewał moje kruczoczarne loki. siedziałeś za kierownicą, spoglądając co chwila w lusterko, aby sprawdzić czy nic mi nie jest. w radiu szła nasza ulubiona piosenka, którą wspólnie nuciliśmy. czułam, że mogę wszystko. ale dopiero, kiedy zatrzymałeś wóz, poczułam, że żyję. otwarłeś szarmancko drzwi i biorąc mnie na ręce posadziłeś mnie na dachu samochodu. nie wiedząc co ze mną robisz, niechybnie protestowałam. po chwili, sam się wdrapałeś na dach wraz z gigantycznym koszykiem i subtelnie usiadłeś obok mnie. na moje ramiona zarzuciłeś swoją skórzaną kurtkę, uznając, że jest mi zimno. z koszyka wyjąłeś nasze ulubione białe wino i nalałeś nam po lampce. - po co to wszystko? - spytałam, nie rozumiejąc czemu nie siedzimy na trawie jak normalni, cywilizowani ludzie. - chciałem, żebyś była nieco bliżej nieba, maleńka. nieco bliżej domu, aniele. - wyszeptał, całując mnie po karku.
|
|
 |
|
Tylko małe emo girl używają żyletki, ja wolę nóż. Umieram.
|
|
 |
|
By zapomnieć, zaczęłam terapię znieczulającą. Marihuana budziła mnie rano i pomagała zasypiać wieczorem. Wszystko było takie kolorowe, bajkowe. Inny świat.
|
|
 |
|
mała, wielka dama. metr pięćdziesiąt pięć wzrostu, kozaki na wysokiej szpilce, torebeczka, dopasowany płaszczyk, makijaż wodoodporny, bo pada śnieg, włoski, z toną lakieru. pali papierosa, waniliowego, cienkiego, nie zaciąga się, bo nie potrafi. podrywa facetów, najsłodszych, najpiękniejszych, najsławniejszych, idzie na imprezę. po kilku godzinach wraca do domu, przewraca się, łamie obcasy, siada na krawężniku, próbuje ogarnąć roztrzepane włosy, wodoodporny tusz, był odpowiedni do czasu, rozmazał się, wraz ze łzami, w firmowych, grubych leginsach porobiła dziury, płaszczyk pobrudziła. mała, wielka dama, czy mała, wielka szmata? zdecydowanie, to drugie.
|
|
 |
|
święta, o których mówiłam od października, jako dziecko, nie interesują mnie zbytnio. te wszystkie przesłodzone reklamy, dręczące nas, już w listopadzie, sztuczne kreowanie, miłego nastroju, by zarobić trochę pieniędzy, kolorowe światełka, choinki i inne ozdoby, na wystawach. kiedyś ubieranie drzewka, w te bajery, budziło u mnie stan euforii, a wigilijny poranek, był najcudowniejszym w roku. smak pierników, pieczonych w połowie grudnia, pakowanych w specjalnie, przezroczyste folie i obwiązywane kokardkami, dla rodziców, przez wiele lat utraciły na wartości. dziś liczą się drogie perfumy, alkohole i zabawki za kilka setek. wszystko zatracone w komercji, niestety.
|
|
 |
|
święta, są najbardziej magicznym czasem w roku, wiesz? migocące światełka, głośne kolędy puszczane w radiach. świąteczne piosenki w hipermarketach. sklepowe wystawy, przepełnione tandetnymi choinkami. wymarzone prezenty, które spędzają nam sen z powiek z emanującej z nas euforii. ale nie to jest istotne. najistotniejszy jest bożonarodzeniowy poranek, kiedy siadasz na parapecie i przyglądasz się błyszczącemu białemu puchowi za oknem. kiedy każdy przechodzień na ulicy się do Ciebie uśmiecha, niosąc pod pachą prezenty dla najbliższych. najważniejsze w tym wszystkim jest ciepło, którym wzajemnie się obdarowujemy. jedyną przykrą rzeczą jest fakt, iż robimy to tylko przez te kilka magicznych dni w roku.
|
|
 |
|
była dla Niego tylko nędzną zabawką z napisem 'made in China', którą odłożył na regał po skończonej zabawie. On był dla Niej, tylko skończonym dupkiem, na którego chciała złożyć reklamacje, ale nie wiedziała gdzie. nazywał ją 'polewaną badziewiem księżniczką'. napięcie między nimi, doprowadzało do szału każdy z ich zmysłów. wzajemna pogarda była niczym podniecenie. nienawidzili się z miłości.
|
|
 |
|
mam ochotę przedawkować wszystko. począwszy od mleka, przez jointy skończywszy na Tobie.
|
|
|
|