 |
stał na drugim końcu korytarza, szybko zbiegłam ze schodów. powiedział coś do swoich kumpli po czym skierował się na salę w której lada chwila miała rozpocząć się akademia. krzyknęłam Jego imię na co mimowolnie się odwrócił. złapałam oddech. - chwila, czekaj. - wybełkotałam. uśmiechnął się w końcu rzucając krótkie 'no co tam?'. zgarnęłam włosy z twarzy. - ostatni dzień, co? słuchaj, nie wyszło Nam, no. nie spróbowaliśmy, nie skorzystaliśmy na dobrą sprawę z szansy jaką dał nam los. trudno, żyje się dalej, nie? - wyrzuciłam z siebie z półuśmiechem. - ale kumple, do ostatnich dni. - dokończyłam, kiedy nie odpowiadał dłuższą chwilę. przytulił mnie do siebie powoli. - najlepsi kumple. - szepnął mi do ucha po czym wypuścił z uścisku i złapał panią, żeby dopracować szczegóły kwestii, jaką miał wygłaszać. a ja zostałam tam analizując to, czego przed chwilą doznałam odruchowo przytykając ucho na wysokości Jego serca. nie biło naturalnie. kumple, ta. jeszcze kumple, jeszcze.
|
|
 |
za dużo wiedział. potrafił z mojej miny, spojrzenia czy gestów wyczytać dosłownie wszystko. nawet mi to pasowało, dopóki dawałam radę ukrywać, że tak naprawdę jest mi obojętny.
|
|
 |
teraz tylko się ogarnąć na ognisko i dobrze rozpocząć te wakacje z postanowieniem, że będą najlepszymi, jakie można sobie wyobrazić. nie spierdolić sprawy przez uśmiech jednego kolesia i fakt, iż to już koniec, ostateczny, nie będzie nic dalej.
|
|
 |
w jutrzejszym dniu obawiam się tylko reakcji dyrekcji i wychowawczyni, kiedy po dwóch dniach proszenia mnie o pójście w zastępczym sztandarze i założenie spódniczki, ja i tak pokażę się na akademii w czarnych spodniach i prostej białej bluzce. trudno, upór mam we krwi, a z osobami, które nie słuchają moich racji - nie idę na ugodę.
|
|
 |
czuję się sama ze sobą jak pojeb.
|
|
 |
superprezerwatywy: rzucaj się na wszystko, obciągaj druty, uprawiaj seks w trójkę i sodomię pod gołym niebem, na przykład na parkingach, bo tylko to cię interesuje. superprezerwatywy: już nic nie przeszkadza ci być dziwką.
---
|
|
 |
mając sześć lat i widząc na ulicy typa Jego pokroju potrafiłam pociągnąć jedynie mamę za rękaw pytając krótko 'mamo, On jest zły, prawda?'. teraz patrzę na swoją rodzicielkę, która w rozmowie ze mną o Nim musi zmierzyć się z jednym zdaniem - 'kocham Go, przepraszam'.
|
|
 |
Stanęła na parapecie, popatrzyła przez chwilę w dół zamknęła oczy i szepcząc słowa pożegnania skoczyła. A na nocnym stoliku zostawiła list "Mamo to jest jego numer zadzwoń i powiedz, że zawsze będę go kochać"
|
|
 |
-Mam raka. – Co? - Mam raka serca. - a co on robi? - z dnia na dzień przez brak Twojej miłości wyżera mi coraz większą dziurę w sercu, ale nie przejmuj się, zajmuj się podrywaniem, jak mi wyżre całe serce to zapomnę o Tobie. - ale wtedy umrzesz. -dla Ciebie przecież i tak już dawno umarłam.!
|
|
 |
A jej serce jakby skute lodem, od tamtego dnia nie umie już okazywać uczuć.
|
|
 |
- co robimy nie tak? gdzie popełniamy błędy, które tak bardzo Nas od siebie nawzajem oddalają? tak będzie dalej, i dalej? aż się skończy cała ta historia, aż się rozstaniemy i każde pójdzie w swoją stronę? - wydukałam patrząc na Niego bezradnie. odwrócił wzrok i niemo kręcił głową. - kochasz mnie? - zapytałam wolno, najciszej jak potrafiłam. - ja... z Tobą... nie chcę. - powiedział w końcu. nie płacz, nie płacz, nie płacz, powtarzałam sobie w myślach. to skurwiel, nic nie warty dupek, frajer. wtedy zabrał głos jeszcze raz. - bez Ciebie nie potrafię.
|
|
 |
niedzielne popołudnie, a ja siedzę sobie na lajcie trochę wymęczona po treningu, z bolącym palcem, który przybiera coraz to nowsze kolory, generalnie coś skrobię, trochę tu, trochę tam. i mam tą świadomość, że na łóżku nie czeka podręcznik do którego należałoby zajrzeć przed następnym dniem. wakacje, *macha*.
|
|
|
|