 |
cd. dopóki nie zobaczyłam jego, ze swoją nową wybranką. wyglądał na szczęśliwego, a właśnie tego najbardziej pragnęłam, mimo, że wszystko potoczyło się całkiem inaczej, niż to sobie wyobrażałam. pobiegłam jak najszybciej potrafiłam do mojego domu, zanosząc się cichym płaczem. po chwili cały makijaż miałam na rękawie mojego ulubionego, szarego sweterka. kiedy weszłam do domu, wyjęłam ukrytą filiżankę i wlałam do niej wódkę, wypijając ją jednym haustem. znowu złamałam wszystkie obietnice, które sama sobie dałam. znowu nie potrafiłam sobie pomóc. znowu uświadomiłam sobie, że nie potrafię bez niego żyć.
|
|
 |
gdybym wiedziała, że umrzesz ... że siła wyższa z niewiadomych mi przyczyn, zabierze Cię do siebie. to uwierz, że skończyłabym z Tobą. wolałabym żyć ze świadomością, że sama się Ciebie pozbyłam niż z tą, że ktoś mi Ciebie zabrał.
|
|
 |
najbardziej brakowało mi Ciebie, kiedy poślizgnęłam się na tym wrednym i niesamowicie złośliwym lodzie. leżałam jak małe androgyniczne stworzonko w zaspie, białego puchu, krzycząc Twoje imię. obiecałeś być moim bohaterem. zanosząc się płaczem, czekałam, aż przybiegniesz mi na pomoc. nie wspominałeś, że w tej bajce zwanej życiem, bohaterowie są śmiertelni.
|
|
 |
stwierdzenie, że jestem wyglądam na zakochaną, traktuję jako obelgę. przecież nigdy naumyślnie, nie doprowadziłabym się do tak opłakanego stanu.
|
|
 |
najbardziej lubię Twoje powroty. to, kiedy po kilku miesiącach rozłąki, wracasz, a ja wieszam Ci się na szyi i szlochając w ramię, powtarzam jak mantrę, że tęskniłam. ciągły, mający swoje podstawy strach. koszmary i mój rozpaczliwy krzyk w środku nocy z obawy, czy nic Ci nie jest. trzęsące się z nie pokoju dłonie, nie mogące utrzymać filiżanki kawy. wszystko ze strachu przed tym czy żyjesz. przed tym, czy te paręset kilometrów dalej, na tej krwiożerczej wojnie, nie pozbawili Cię życia. związałam się z żołnierzem. oddałam swoje serce do depozytu, śmierci.
|
|
 |
dzień w którym Cię poznałam, oficjalnie zaznaczyłam w kalendarzu, obrysowując cyferkę napisaną drobnym druczkiem w gigantyczne serce, czerwonym flamastrem. obchodzę co roku, uroczyście ten dzień. rzucam lotkami w Twoje zdjęcie powieszone na drzwiach, a Twoją laleczkę voodoo, molestuję gasząc na niej moje papierosy. lubię tą delikatną formę sadyzmu. choć w niewielkim stopniu, pomaga uwolnić mój niesmak względem Ciebie.
|
|
 |
z pękniętej struny nie masz już żadnego pożytku. z pękniętego serca również.
|
|
 |
wciąż go kocham - to mój najcięższy grzech.
|
|
 |
w poprzednim roku ubierając razem choinkę, zaplątaliśmy się w sznur cudownych światełek, śmiejąc się do rozpuku. w tym roku, najchętniej bym się na nich powiesiła. tak bardzo mi Cię brak.
|
|
 |
wypiszę własną krwią Twoje imię na śniegu. może wtedy zobaczysz, jak cierpię przez Twoją obojętność.
|
|
 |
nie jesteś najprzystojniejszym piłkarzem na świecie, wampirem ani wilkołakiem. nie potrafisz zrobić trików z piłką, na które lecą dziewczyny, nie posiadasz nawet magicznych mocy i Twoja skóra nie mieni się, kiedy wyjdziesz na słońce. mimo to pokochałam Cię najmocniej jak tylko potrafiłam, miłością jedyną i szczerą. wolę prawdziwą miłość do nieidealnego mężczyzny, od tej platonicznej do bożyszcza rozwrzeszczanych nastolatek.
|
|
 |
do dzisiaj pamiętam, Twój telefon o 4 nad ranem. zacząłeś krzyczeć, że natychmiast mam zejść na dół. ledwo rozbudzona, w pidżamie zbiegłam na dół, wystraszona, że coś Ci się stało. 'co jest grane?!' krzyczałam, zbiegając po schodach. będąc na dole, przetarłam oczy z niedowierzania. stałeś roześmiany, a na śniegu z miliarda płatków czerwonych róż było ułożonego gigantyczne serce. 'zwariowałeś?!' - krzyczałam, płacząc ze wzruszenia. założyłeś na moje zmarznięte ramiona, swoją kurtkę, a później wziąłeś na ręce, zauważywszy, że stoję boso na białym puchu. - chyba czegoś zapomniałaś - wydukałeś, patrząc na moje zziębnięte stopy. - a Ty, gdybyś miał świadomość, że jestem w niebiezpieczeństwie, zamiast lecieć mi na pomoc, szukałbyś kapci? - spytałam, całując go rozkosznie.
|
|
|
|