 |
to są chore melodie, to czysty odjeb.
|
|
 |
' piorun, błysk, deszcz i zimno jest. ulica w domu zmarłych, na niej Ty, ogarnia Cie dreszcz. wiem, boisz się, to jest szok. (...) bo już dawno nasze mózgi wypełnione są Marią! '
|
|
 |
Brzydzę się ludźmi. || niecalkiemludzka
|
|
 |
- Zakochałem się w tobie. Najzwyczajniej w świecie, tak po prostu. Już ci kiedyś mówiłem - wyzwalałaś we mnie tak sprzeczne uczucia, że gubiłem się w tym wszystkim. To mnie tak złościło, gdyż, jest jeszcze jedna rzecz, której o mnie nie wiesz - muszę mieć wszystko pod kontrolą. Także uczucia. I zawsze tak było, dopóki ty się nie pojawiłaś. I jak już mówiłem, to, że nie mogłem kontrolować tego, co do ciebie czułem wprawiało mnie w tak ogromna złość. Dlatego tak się zachowywałem - w pewien sposób oszalałem przez ciebie. Oszalałem dla ciebie.
Spojrzała na niego rozszerzonymi tęczówkami, próbując wyłapać w jego twarzy oznakę kłamstwa, fałszu - jednak wszystko co mówił, było prawdziwe.
- Tak po prostu? - wychrypiała. - Tak po prostu mnie kochałeś?
- Tak po prostu - odpowiedział z uśmiechem, ponosząc rękę i gładząc ją po włosach.
|
|
 |
diabeł to wszystko wciąga zawiniętą setką .
|
|
 |
'w chuju miej cały ten skurwiały syf z muzyki wyciągaj tylko sam pozytyw, bądź jednym z tych, którzy mają wyjebane. każdy z nas, jak żyjemy, jest swego losu panem.'
|
|
 |
|
nie lubię gdy ktoś mi o tobie przypomina . | choohe .
|
|
 |
Otworzyła oczy spoglądają na jego smukłą twarz. Była szmacianą lalką moknącą na deszczu z połamanym sercem w środku i z tonącymi tęczówkami. Jej ciało natychmiast wtuliło się w ciepło bruneta. Pogładził jej mokre włosy, wdychając zapach deszczu z jej skóry.
- Chodźmy stąd. Zabiorę Cię do domu - powiedział, po chwili wstając i pociągając ją za sobą.
|
|
 |
Zabierz mnie stąd. Weź do siebie. Daj kubek gorącej herbaty. Usiądź ze mną obok kominka. Otul kocem i mów do mnie. Cokolwiek. Chcę teraz Twojego głosu. Chcę Ciebie.
|
|
 |
Rozczarowanie wpływało przez sine usta do serca, gdy szpony bólu rozrywały nadzieje i niedokonane marzenia, przysypane niespodziewanie piaskiem. Łzy spływały z błękitnych oczu, wraz z kwaśnymi kroplami deszczu z nieba mocząc fakturę miękkiej bluzy i powiewającej na wietrze, odpiętej kurtki. Dłonie zimne i blade zaciskały końce materiału, chwilę później podkurczając pod siebie nogi, które objęła rękoma. Czuła jak wiat przedostaje się przez każde włókno mokrych ciuchów, mrożąc jej skórę i powodując dreszcze. Drżącą dłonią wyciągnęła z torby leżącej obok komórkę, wybierając znany numer. Przyłożyła urządzenie do ucha i pociągnęła nosem lewą dłonią przecierając wilgotne oczy. Czekała na jego głos. Na jego słowa i iskrę ciepłego uczucia w sercu.
|
|
 |
Kawałek nieba, szczypta zielonego lądu, litr oceanu, trochę słońca, nocą kilka gwiazd i pół okrągły księżyc. Była dla niego tym wszystkim na raz i po kolei. Za każdym razem, gdy próbował sięgnąć po jej dłoń, stawała się niebem - oddalonym w przestworzach od jego zasięgu, słońcem, promiennym i ciepłym oraz przelatującym ptakiem, nucącym w szepcie radosne piosenki. Lądem i oceanem była wtedy, gdy płakała. Bezludna, samotna ze słonymi łzami w oczach. Nie lubił jej takiej. Nie lubił wtedy siebie.
|
|
|
|