Siedziała, opierając się o mnie. Czułem ciepło jej ciała, przez koszulkę. Im mocniej padało i grzmiało tym bardziej drżała. Okryłem ją ramionami choć nie była moja, choć wcześniej była mi wrogiem. Bała się a ja zachciałem być jej schronieniem. Wybrała jego, a mnie przecież nie znosiła, a jednak odwróciła się i schowała głowę na mojej piersi. Wtulona, jakby szukała właśnie mnie dłużej niż trwała burza. "Nie, przestań", karciłem się myślami, "to złudzenie podsuwane tęsknotą za nieuchwytnym". A potem, chwila przerodziła się w kilka, z każdym oddechem, każdym uderzeniem serca, które przekroczyło granice czasu dla zwykłego przypadku, rosło coś w nas, rezonowało uczuciem zaskoczenia nagłym szczęściem. Objęła mnie jakbym chciał kiedyś odpuścić, nie wiedząc że w końcu byłem we właściwym miejscu. Deszcz zagłuszał odgłosy ale nie dudnienie w żyłach, nie szum buzyjącej nadziei, że po burzy będziemy potrafili stać tak już zawsze. Parująca ulica zmieszała się z jej zapachem, z moją pamięcią.
|