Potrzebowałam Cię. Tysiąc sto pięćdziesiąt osiem razy, będąc tutaj, wewnątrz, na dnie. Potrzebowałam Cię. Czekałam. Parę dni, parę mrugnięć powieką, parę kubków gorzkiej herbaty. Niezmiennie. Z zegarkiem w ręku i nogami gotowymi biegnąć w każdej chwili, oby tylko jak najprędzej otworzyć Ci drzwi. Z palcami u dłoni rozgrzanymi i chętnymi, by może odebrać od Ciebie jakiś wieczorny telefon. Z oczami tak niemiłosiernie wpatrzonymi w świat za szybą, tak skupionymi, byleby tylko dostrzec twoją znajomą sylwetkę. Zwiędło mi teraz wszystko, przez Ciebie. Przez Twoją nieobecność bolącą, piekącą, krojącą serce w drobną kosteczkę i duszącą go na rozgrzanym oleju z pierwszego tłoczenia. Dziś na obiad podajemy państwu rozczarowanie.
|