I wdycham go na zapas, jakby jego nieobecność miała odebrać mi resztki tlenu, i jakby te kilka mniej lub bardziej świadomych wdechów miało mnie przed tym uratować. Jakby miało go we mnie wystarczyć na dłużej, niż tylko tę jedną, nieświadomą sekundę samotności zaraz po przebudzeniu.
|