Sama jej bliskość sprawiała, że na jego twarzy gościł promienny uśmiech. Sama jej obecność była dla niego swego rodzaju motorem napędowym. Sam fakt jej istnienia napawał go dziwnym, nieokreślonym ciepłem.
Była jak chłodny powiew wiatru w letnie popołudnie. Jak motyl, który sam z siebie siada na wyciągniętej dłoni człowieka. Jak zagrzane miejsce pod kołdrą w chłodną, zimową noc, gdy już kładziesz się do łóżka.
Szczerze powiedziawszy, to była dla niego wszystkim. A on nie był w stanie pojąć jak cały jej świat mógł zmieścić się w tak niewielkiej istotce. Ale jednak, jakimś cudem, do tego doszło... W jakiś sposób ona stała się jego całym światem.
I wcale nie uważał, że to źle
|