Cz. 2. " Dni biegły szybko, codzienne spacery, wycieczki do parku, zabawy, wyjazdy na wieś, w góry z kolegami, wieczorne rozmowy, bajki na dobranoc. I tak codzień, aż pewnego ranka zemdlałem - jak mówiła mama. Nic nie jadłem, byłem nieprzytomny, w szpitalu leżałem. Przyszedł lekarz, pielęgniarka, rodzice. Rozmawiali ze mną długo, uroczyście. Tłumaczyli, że to nie moja wina. Widać tak musi być, szloch, język się zacina.... Wśród potoku słów, łkań, smutku, usłyszałem o AIDS – na to nie ma ratunku! Muszę umrzeć bez względu na słońce, bez względu na ciebie, ptaki, łąki kwitnące. Nic mnie już nie powstrzyma, wiek mój młody, miłość rodziców, ni ludzka wina. Odchodzę, odchodzę powoli. Lada dzień, lada godzina... "
|