Cichy poranek,wiatr delikatnie koi moją bojaźń.Wstałam i odgarnęłam delikatnym ruchem swoje włosy ku górze,bym mogła spojrzeć sobie prosto w twarz,tak bardzo bałam sie spotkania z samą sobą,od lat odwlekałam ten moment.Zrobiłam to ze łzami w oczach.Spojrzałam w lustro.Chciałabym obiecać sobie,i swojemu sercu,że cierpienie w końcu sie skończy,że to będzie już niedługo.W odbiciu zobaczyłam zmęczoną twarz.Smutna i bez wyrazu twarz,należała do mnie.Byłam człowiekiem zmagającym sie z sercem dotykanym przez nienawiść.Nie chce być uciekającym tchórzem,tylko dlatego,bo ze szczęściem nie jest mi do twarzy.Nienawidze tej pustki,która we mnie tkwi.Jestem obca dla samej siebie.Pragnę zmian,poczucia własnej wartości,spełnienia,radości.Stałam sie ofiarną własnego smutku,nie umiem z nim walczyć.Jestem szczęściem w nieszczęściu,pełnym naczyniem ale zarówno pustym.Straciłam swoją wolność,jestem chora na bolesne doznania.Wszystko odchodzi,wszystko mnie zostawia,zostaje jedynie lecący czas/toboli1212
|